Rozdział XIII
Jacob odprowadził mnie do
domu, po czym nawet się nie pożegnawszy zniknął. Kiedy przekroczyłam próg domu,
taty nadal nie było. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze przeważnie oglądał jeden
ze swoich ulubionych filmów lub czytał książkę przyniesioną z Incredible. Cisza
jaka panuje w domu staje się niemal przerażająca. Szybkim krokiem udaję się do
swojego pokoju, gdzie nakrywam się kocem pod samą brodę, usiłując jak
najszybciej zasnąć. Sen przychodzi mi łatwo, jednak budzę się w środku nocy,
dręczona kolejnymi koszmarami, których po otwarciu oczu nie pamiętam. Pozostaje
jedynie uczucie, że było to coś strasznego.
Schodzę na dół, by czegoś
się napić i po drodze zaglądam do pokoju Paula. Śpi, cicho pochrapując od czasu
do czasu. Uśmiecham się pod nosem i czuję ulgę, widząc go całego i zdrowego.
Wykorzystując okazję, siedząc w kuchni, usiłuję zamrozić w powietrzu paczkę
dropsów czekoladowych. Nie mogę jednak zrobić tego na zawołanie, tak jak działo
się to z ogniem. Będę musiała poprosić Jacoba, żeby mnie tego nauczył.
Wracam do pokoju, gdzie na
szafce koło łóżka leży mój blackberry oznajmiający podświetleniem, iż mam nową
wiadomość. Natychmiast go odblokowuję i dostrzegam, że jej autorem jest Jamie.
Wszystko w porządku? Naprawdę
nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam.
Szybko wystukuję odpowiedź:
Jacob wszystko mi wyjaśnił.
Nie pozwolę, żeby was skrzywdzili. Dobranoc Jamie. Porozmawiamy jutro.
Odłożyłam telefon, po czym zamknęłam oczy, oczekując nadejścia snu.
***
Rano
budzę się podekscytowana. Jestem strasznie ciekawa, co na dziś przygotował mi
Jake. Miotają mną sprzeczne uczucia i sama nie wiem już czego chce. Wiem jedno.
Zrobię wszystko, by uchronić bliskich.
Zerkam na zegarek. Wpół do
dziewiątej. Tata dawno jest już w pracy, a ja muszę znaleźć sobie jakieś
zajęcie, dopóki Jacob się nie odezwie. Postanawiam się więc zabrać za
odkurzanie w salonie. Tak jak zawsze, włączam głośno muzykę, by było ją słychać
nawet mimo włączonego odkurzacza. Włosy spinam w niedbały kok i ubieram luźne,
dresowe spodnie oraz koszulkę na krótki rękaw. Odpalam odkurzacz, po czym
zgodnie ze swoim zwyczajem tańczę w rytm muzyki. Po śmierci mamy musiałam
znaleźć sposób, by domowe obowiązki mnie nie przytłaczały.
Zupełnie nie dziwi mnie, że
kiedy kończę sprzątanie i wyłączam odkurzacz w progu pokoju stoi Jacob,
uśmiechając się delikatnie na powitanie. Nie rzuca jednak żadnej kąśliwej uwagi
co do mojego stroju czy zachowania, tylko bacznie mi się przygląda.
- To co dziś robimy? – pytam, odruchowo poprawiając koka na głowie.
- A na co masz ochotę?
Jego pytanie nieco zbija mnie z tropu.
- No nie wiem. Myślałam, że to ty ustalasz zasady, mistrzu – uśmiecham się.
- A powinienem?
Nie bardzo wiem co odpowiedzieć. Coś jest nie tak. Czuję to, ale nie
potrafię sobie uzmysłowić co.
- Wszystko okej czy może nabijasz się ze mnie, grając ze mną w
odpowiadanie pytaniem na pytanie?
Jacob nieznacznie się porusza, a na jego idealnym czole pojawia się
maleńka zmarszczka, zupełnie jakby go to zmartwiło.
- Nie lubisz tej zabawy? Pójdziemy dziś ćwiczyć gdzieś indziej?
- Pytasz mnie o pozwolenie? To do ciebie niepodobne – odpowiadam, kiedy
nagle w mojej kieszeni czuję wibrację telefonu. Odczytuję wiadomość i zamieram.
Nadawcą sms jest Jacob.
„ Będę po ciebie za 10 minut. Chowaj Justina do szafy i wyskakuj z
kapci z króliczkami. Mamy dziś dużo pracy.”
Zaraz, zaraz. Przecież Jacob stoi właśnie przede mną! Co jest grane?
Sprawdzam jeszcze godzinę wysłania wiadomości, ale to pewne, że zrobiono
to przed kilkoma sekundami. Spokojnie, Nikki. Musisz tylko upewnić się, że to
jakaś kompletna pomyłka. Odpisuję więc na wiadomość. Jeśli to prawda, to Jacob
wyjmie telefon przy mnie, żeby sprawdzić, kto do niego napisał.
„Pospiesz się, proszę”
I patrzę na reakcję kręcącego się po salonie Jacoba. Nic się jednak nie
dzieje, a moje serce zamiera, kiedy chwilę później otrzymuję odpowiedź o treści
„Okej”. To niemożliwe. Czy on ma brata bliźniaka czy co?
- Wszystko w porządku? – z rozmyślań wybija mnie melodyjny głos Jacoba,
o ile mogę go tak nazywać w myślach. Przełykam ślinę i biorę głęboki wdech.
- Tak. To Jamie. Martwi się, że przez tą wczorajszą akcję wszystko się
zepsuje.
- Możemy już iść? – wtrąca, jakby to co powiedziałam w ogóle go nie
interesowało.
- Tak, tylko muszę iść po twoją koszulę w kratę – nie widząc żadnej reakcji,
postanawiam brnąć dalej – no wiesz, tę którą dałeś mi wczoraj, pamiętasz?
Jake kiwa głową, ale widać po nim, że się niecierpliwi.
- Jak mógłbym nie pamiętać? Mogłabyś się pospieszyć?
Zaczynam się martwić. Gdzie jest prawdziwy Jacob? Bo ten na pewno nim nie jest. Próbuję
zachować pozory, ale wyglądam w kierunku okna. Fałszywy Jake to zauważa
i wpada w furię. W ułamku sekundy przewraca kopnięciem jedno ze stojących koło
niego krzeseł, zbliżając się do mnie na niebezpieczną odległość. Wyrywa mi się
zduszony krzyk, ale tylko odsuwam się do tyłu, natrafiając plecami na stojącą
za mną, ogromną półkę z książkami.W głębi duszy liczyłę na to, że Jacob za
chwilę przybędzie mi na pomoc.
- Morir.*
Chłopak syczy przez
zaciśnięte zęby, które zamieniają się w długie, ostre kły. Unosi nieco dłoń i
wyciąga ją przed siebie w moim kierunku. Znikąd pojawia się w niej kula,
która wygląda jakby była splątanymi przewodami elektrycznymi. Dosłownie chwilę
później rzuca nią w moim kierunku, a ja unoszę swoje ręce w obronnym geście i
zamykam oczy, jakby mogło mi to w czymkolwiek pomóc. Kiedy jednak fałszywy
Jacob wydaje z siebie okrzyk zdenerwowania, opuszczam je i otwieram oczy. Kilka
centymetrów przed moimi oczami widzę zawieszoną w powietrzu kulę elektryczną,
którą posłał w moim kierunku. Otwieram usta ze zdziwienia i natychmiastowo
odsuwam się w bok, w ostatniej chwili, bo czar przestaje bardzo szybko działać i
obiekt uderza z niesamowitą siłą w półkę z książkami, powodując jej
zniszczenie. Chłopak stojący naprzeciw mnie szykuje się do kolejnego ataku,
tworząc sobie nową kulę, mieniącą się wszystkimi odcieniami niebieskiego.
Ogień! Powtarzam sobie w
myślach i już po chwili w moich dłoniach pojawia się żarzący się ostrym
płomieniem ładunek ognia. Nie czekając na reakcję wroga, rzucam nim w jego
kierunku. Niestety, najwidoczniej przewidział mój ruch i zdąża się uchylić,
tak, że płomień zaczyna zajmować stojącą naprzeciwko sofę. Chłopak już ma
rzucać wycelowany we mnie elektryczny pocisk, ale do domu wpada prawdziwy Jacob
i rzuca się na niego ze znalezionym przy wejściu kijem bejsbolowym. Zaskoczenie
dało mu przewagę, przez co udało mu się chociaż na chwilę go ogłuszyć, tak bym
mogła podbiec do Jake’a i schować się za jego plecami.
Chłopak po chwili dochodzi
do siebie, a kiedy zauważa Jacoba ustawionego
w pozycji obronnej po prostu znika, rozpływając się w powietrzu niczym
mgła. Przez chwilę panuje niesamowita cisza. Słychać tylko nasze głośne oddechy.
- Nic ci nie jest? – pyta Jake, odwracając się w moją stronę,
odkładając kij na bok i usiłując w międzyczasie dogasić sofę, a raczej to, co z
niej zostało.
Przygryzam wargi ze zdenerwowania, coraz szybciej oddychając, ale nie wytrzymuję
i chwilę później łzy zaczynają spływać po moich policzkach.
- Co to było do jasnej cholery?!
- Spokojnie, już nic ci nie grozi – odpowiada cicho, przytulając mnie
trochę co prawda niezdarnie, ale sprawia to, że powoli się opanowuje – Na pewno
nic ci się nie stało?
- Nic. Powiesz mi co to było, czy znów mam czekać na odpowiedź przez
tygodnie?
- Powiem. Usiądź, a ja doprowadzę mieszkanie do porządku.
Jacob zaczyna sprzątać cały ten bałagan. Udaje mu się sprawić, by wyglądało to nawet w
miarę przyzwoicie. Gorzej z kanapą.
- To był Adaptador. Stworzenie, przybierające postać, której
najbardziej się spodziewasz. Władają elektrycznością, ale to już chyba wiesz.
- Czy to… demon?
Jake uśmiecha się do siebie pod nosem.
- Nie.
- A więc co? Wampir? Miał takie straszne kły…
Jacob tym razem nie powstrzymuje się od śmiechu.
- Nie, Nicole. Jeśli liczyłaś na to, że zakochasz się w przystojnym
Edwardzie Cullenie, to muszę cię rozczarować. To postaci z książek i legend.
Adaptadorzy i pozostali, to stwory, które przeciwstawiły się Centyriusom dawno,
dawno temu. Zostały przez to skazane na życie w ciemnościach, ale często
wychodzą na powierzchnię by zapolować na nowych Nobos. Czyli kogoś takiego jak
ty.
- To znaczy, że jest ich więcej?
- O tak. Zdecydowanie.
- Ale skąd ja mam wiedzieć że natknęłam się na tego… Adaptera czy jak
mu tam? Skoro wyglądał dokładnie jak ty?
- Adaptadora. To prawda, ale mają jedną, specyficzną cechę. Podczas
przemiany potrafią tylko i wyłącznie zadawać pytania.
- Całe szczęście, że ty nie robisz tego na co dzień, bo bym chyba
zwariowała.
- Spokojnie, Nikki. Znajdę tysiąc innych sposobów, żeby cię wkurzyć –
uśmiecha się przyjaźnie, a ja nie potrafię się na niego gniewać.
- Co ze sofą? Jak tato wróci z pracy, to mnie zabije… Dywan w pokoju
jakoś przeszedł, ale to…
- Nie martw się, załatwię to. Zaraz poproszę Radę Starszych, żeby się
tym zajęła. Myślę, że dziś odpuścimy sobie zajęcia. Dość wrażeń jak na jeden
dzień. Powinniśmy się przejść na spacer, w czasie kiedy Centyriusi będą tu
robić porządek. Nie lubią, gdy ktoś przeszkadza im w pracy.
Wyruszamy więc na dość
krótką, ale miłą przechadzkę, podczas której Jacob tłumaczy mi pozostałe rodzaje
podziemnych stworzeń. Nie jestem pewna czy zapamiętałam cokolwiek z tego co
mówił, ale przynajmniej uspokoiłam się nieco i gdy wracamy do domu, wszystko jest na swoim miejscu, a sofa wygląda jak nowa. Jacob wchodzi tylko sprawdzić
czy wszystko w porządku i cofa się z zamiarem wyjścia z mieszkania.
- Zaczekaj – zatrzymuję go, a on się odwraca, świdrując mnie swoimi
szarymi oczami. – Nie chcę zostać sama. Proszę. Zostań chociaż dopóki mój tato
nie wróci.
Długo nie muszę czekać na
odpowiedź. Jake zdejmuje kurtkę, wiesza ją w holu obok lustra i siada obok
mnie na sofie. Znajduję jakiś film i oglądamy go w milczeniu, które zupełnie mi
nie przeszkadza.
Lenistwo przerywa nam
głośny śmiech taty i kogoś jeszcze, wchodzących do domu. Po chwili rozpoznaję,
że jest to Anabelle. Jacob wstaje i zmierza w kierunku wyjścia, idę więc go
odprowadzić.
- Szybko dziś wróciłeś – rzucam do taty, dając mu buziaka w policzek na
przywitanie. – Tato to mój kolega, Jacob.
Mężczyźni wymieniają grzeczne uśmiechy i krótki uścisk dłoni.
- A to jest Anabelle, koleżanka taty – wskazuję na elegancką jak zawsze
kobietę, stojącą nieco z boku, tak, że dopiero teraz Jake mógł jej się dobrze
przyjrzeć.
Zapada cisza. Ani Jacob, ani
Anabelle nie poczuwają się żadnego przywitania, choćby głupiego dzień dobry czy
czegokolwiek. Zaczynam się zastanawiać co się tu dzieje.
- My już się znamy – mruczy Jake, po czym nie żegnając się po prostu
wychodzi. Wybiegam za nim i kiedy w końcu go doganiam, staję przed nim, nie
pozwalając mu dalej przejść.
- Możesz mi to wytłumaczyć? Skąd znasz Anabelle?
Wyczuwam w nim napięcie i irytację, a jednocześnie strach przed
powiedzeniem mi prawdy.
- Anabelle… - zaczyna, po czym natychmiast urywa.
- Tak?
- Anabelle to moja matka.
Po raz kolejny tego dnia moje serce chyba przestaje bić.
*Morir - hiszpańskiego znaczy 'zgiń'
*Morir - hiszpańskiego znaczy 'zgiń'