.

wtorek, 26 maja 2015

Zataczając koło



Rozdział XIV

- Nie rozumiem… Jak to? Ona też jest jednym z was? Spotyka się z moim tatą tylko dlatego, że jestem jego córką?
- Nie, Nicole. Ona taka nie jest.
- Taka, to znaczy jaka? – moje niedowierzanie zastępuje złość. Jeśli skrzywdzi tatę, to osobiście się z nią policzę i nie zamierzam patrzeć na to, że to matka Jacoba.
- To znaczy nie jest i nigdy nie była Heriatem. Ale wie o naszym istnieniu.
- Dlaczego tak szybko wybiegłeś? Nie rozumiem.
- Wracaj do domu Nicole – odburkuje i wyjmuje z kieszeni swojej czarnej, skórzanej kurtki miętówkę, biorąc ją do ust.
- Nie wrócę dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
Jacob patrzy na mnie beznamiętnym wzrokiem. Czuję zapach mięty, który delikatnie go otula. Miesza się z wonią jego mocnych perfum, do których nadal nie potrafię się przyzwyczaić.
- Wróć do domu. Proszę – jego głos jest spokojny, ale stanowczy.
- A więc to tak? Oczekujesz że będę robiła wszystko to, czego chcesz ty i ta cała twoja magiczna zgraja, ale uważasz że nie mam prawa wiedzieć nic poza tym? – zdenerwowanie sprawia, że zaczynam krzyczeć coraz głośniej, zupełnie nie przejmując się tym, że może usłyszeć nas Paul czy Anabelle.
- Nikki…
- Zamknij się! Jesteś taką samą marionetką w ich dłoniach jak Jamie. Tyle, że Jamiemu przynajmniej na czymkolwiek zależy. A ty chcesz po prostu odwalić swoją robotę i zniknąć. Jak oni wszyscy.
        Zapada cisza. Moje słowa widocznie musiały go urazić, bo jego mina nie pokazuje już pustki i obojętności, lecz niewypowiedziany ból. Przez chwilę nawet żałuję swoich słów. Pewnych nie powinnam mówić, ale mam dość tego, że ciągle traktuje mnie jak dziecko.
- Masz rację. Przepraszam… - jego głos jest nieco zachrypnięty. Wiem, że jego przeprosiny są szczere, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi.
- Nie chcę tego słuchać. Rób to, co do ciebie należy, ucz mnie tych wszystkich darów, stworów czy co wy tam jeszcze macie, a potem wracaj do swojego świata.
        Czuję się dokładnie tak, jak przed operacją. Opuszczona przez wszystkich, na których mi zależało, tylko z powodu tego, że nie mogłam robić tego co oni. No bo kto zaprosi na imprezę sztywną dziewczynę, która nie weźmie łyku alkoholu, a bardziej energiczny taniec może jej zaszkodzić. Tylko Jamie i Lisa naprawdę przy mnie trwali. Inni coraz bardziej się odsuwali, aż w końcu zostałam tylko z tą dwójką. Jacob nie pozwalał mi się do siebie zbliżyć, a to tylko on tak naprawdę mógł zrozumieć jak się teraz czuje. W końcu kiedyś sam przez to przechodził. Ja kiedyś za prawdziwą, a nie sztuczną troskę oddałabym wszystko.
         Bez słowa odchodzę i wolnym krokiem zmierzam na górę w kierunku swojego pokoju.

          Budzi mnie tata, odgarniając moje długie, brązowe włosy opadające na czoło. W jego spojrzeniu jest coś nieodgadnionego.
- Wszystko w porządku? – w jego głosie mogę wyczuć autentyczną troskę.
- Pewnie – odpowiadam, próbując nie patrzeć mu prosto w oczy.
- Twój kolega chyba nie jest zadowolony z faktu, że spotykam się z jego mamą?
- To sprawa między nimi tato i nie powinniśmy się wtrącać – staram się pozostać opanowana.
- Może powinniśmy zaprosić ich w weekend na kolację? Posiedzielibyśmy sobie we czwórkę i może udałoby się rozładować jakoś napięcie między nami.
        Jestem zaskoczona propozycją taty, ale nie chcę robić mu przykrości. Wiem, że Anabelle jest dla niego ważna, choć perspektywa tego, że Jacob mógłby być kiedyś moim przyszywanym bratem wcale mnie nie pociesza. Nie wiem tylko jak będę czuć się w gronie, gdzie tylko tata nie wie o tym kim, czy może raczej czym niedługo się stanę. Nie potrafię tego do końca zrozumieć, mimo iż wydawało mi się, że pogodziłam się z tym, że świat nie jest taki zwyczajny. Boję się tego, że kiedyś ktoś zagrozi Paulowi albo któremuś z moich przyjaciół, a ja nie będę w stanie ich ochronić. Postanawiam więc przyłożyć się do treningu jaki mnie czeka i zrobić wszystko, by za niecały miesiąc móc podjąć odpowiednią i rozsądną decyzję. Z początku byłam nastawiona na to, by od razu odrzucić tą chorą myśl o zostaniu Heriatem. Boże, jak to dziwnie brzmi. Ja Heriatem. W połowie nieśmiertelna. Nie do końca jestem sobie w stanie wyobrazić na czym ta nieśmiertelność miałaby polegać. Czy mogłabym rzucać się pod pociąg albo skakać z mostu i za każdym razem wychodzić z tego cało? A może nie mógł mi zrobić krzywdy tylko zwyczajny człowiek? Tyle rzeczy mnie intrygowało, ale wizja mnie zadającej kolejne pytania Jacobowi wcale mi się nie podobała. Nie miałam ochoty go widzieć przez najbliższe sto lat.
No dobra.
Może pięćdziesiąt. Trzydzieści góra.
Ale wkurzał mnie on i jego lekceważące zachowanie.
         Do końca dnia siedzę w swoim pokoju, z wielką uwagą oglądając stary rodzinny album ze zdjęciami. Każda fotografia wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Mama zawsze dbała o to, by każdą rodzinną uroczystość uświetniła chociaż jedna. Dzięki temu trzymam teraz na kolanach dość pokaźny zbiór wspomnień. Strony przerzucam bardzo powoli, zatrzymując się nieco dłużej przy tych, na których widnieje postać mojej mamy, Evy. Jej piękne, falowane włosy, które odziedziczyłam po niej delikatnie opadają wzdłuż jej szczupłej twarzy. I te oczy. Zawsze jej ich zazdrościłam. Miały intensywnie niebieską barwę, a mama uwielbiała to podkreślać odpowiednim makijażem i ubraniami. Może Anabelle trochę ją pod tym względem przypominała, choć oczywiste było, że nikt nie będzie w stanie jej zastąpić. Nie przerażała mnie wcale kwestia tego, że koleżanka taty mogłaby w „ten” sposób wkroczyć w nasze życie. Wręcz przeciwnie, chciałam żeby Paul ułożył sobie na nowo życie, tak jak chciała tego mama. Pamiętałam dokładnie jej smutny wyraz twarzy, gdy czuła się tak źle, że nie mogła się nawet poruszyć. Każde słowo przynosiło jej ogromny ból, a mimo to, powiedziała mi że jest ze mnie dumna i bardzo mnie kocha. To zdanie prześladowało mnie później przez kilka miesięcy w nocnych koszmarach, w których nie potrafiłam jej uratować. Cóż. Wydawałoby się proste, że kobieta w tak zaawansowanym stadium raka ma raczej małe szanse, ale oboje z tatą trwaliśmy przy niej i chyba do samego końca wierzyliśmy, że jednak wyzdrowieje.
        Kiedy to wszystko się zaczęło, był przy mnie Tom, z którym chodziłam w szkole średniej. Niestety jego rodzina musiała się przeprowadzić, a my nie chcąc sobie utrudniać rozstaliśmy się po trzech latach związku. To nie miało szans by przetrwać i bardzo szybko się o tym przekonaliśmy. Kilka tygodni później nasz kontakt nieco osłabł, aż w końcu całkiem zanikł. Uznałam to za naturalną kolej rzeczy – on zapewne ułożył sobie życie z dala od tego miasta, gdzie nie spotkało go zbyt wiele dobrego. Podobnie zresztą jak mnie.
       Kolejny dzień spędzam studiując w Internecie wszelkie informacje o magii jakie tylko udało mi się znaleźć. Niestety, większość zupełnie nie pasuje do tego rodzaju magii w jaką zostałam wtajemniczona. Jacob do samego wieczora nie daje żadnego znaku życia i zastanawiam się czy to przez to, co mu powiedziałam wczoraj. Kilka razy zbieram się z zamiarem, żeby do niego zadzwonić i przeprosić, ale nie znajduję w sobie tyle odwagi i tchórzę.
W międzyczasie próbuję w garażu ćwiczyć swoje dary. Na początku nieco niezdarnie, ale powoli zaczynam panować niemalże w zupełności nad ogniem. Zamrażanie nadal mi nie wychodzi i nie potrafię dociec dlaczego.
Jake odzywa się dopiero pod koniec tygodnia.
„10.00 w Rosa Caffee?”
Początkowo dziwi mnie fakt, że chce spotkać się w miejscu publicznym, ale zgadzam się i godzinę później przekraczam próg ulubionej kawiarni, gdzie przy jednym ze stolików siedzi już Jacob. Ubrany jak zawsze na ciemno, w przetarte dżinsy i czarną bluzę. Staję koło niego, ale nie odzywam się, bo kompletnie nie wiem co powiedzieć. Gestem ręki nakazuje mi usiąść, a ja posłusznie wykonuje polecenie.
- Przyszłaś – rzuca jedynie, zapewne by nieco rozluźnić panujące napięcie.
- Tak. Jake… posłuchaj… - zaczynam, ale nie pozwala mi dokończyć.
- Przepraszam Nicole, wiem, zachowuję się jak kretyn, ale nie mogę mówić o pewnych rzeczach tak po prostu. Powinienem cię rozumieć, bo kiedyś sam to przerabiałem, ale to nie jest takie łatwe. Nie prosiłem cię przez ostatnie dni o treningi, ponieważ uznałem, że potrzebujesz trochę czasu żeby ochłonąć. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem.
- To ja przepraszam. Nie powinnam była tak reagować. Powiedziałam o kilka słów za dużo i teraz tego żałuję – ucinam i spuszczam wzrok. W międzyczasie kelnerka przynosi nam gorącą czekoladę – taką jak lubię. Popijając z porcelanowej filiżanki zastanawiam się czy powinnam dziś go jeszcze w ogóle o cokolwiek pytać.
- Twój tata zaprosił mnie i moją matkę na kolację. Nie chciałbym, abyśmy wszyscy czuli się niezręcznie. Próbowałem się wykręcić na wszystkie możliwe sposoby, ale twój tato nie dawał za wygraną i tak długo mnie przekonywał, że w końcu mu uległem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
Dyskretnie oblizuję wargi po słodkim napoju, odstawiając filiżankę. Trochę krępuje mnie myśl, że mam siedzieć z nimi przy jednym stole i udawać, że wszystko jest w porządku.
- Czy twoja mama wie, że jestem Nobos?
- Tak – jego odpowiedź sprawia, że przeszywa mnie delikatny dreszcz.
- I jesteś pewien, że mój ojciec jeszcze tego nie wie?
- Złamałaby prawo, mówiąc mu o tym – odpowiada, a jego wzrok błądzi po pomieszczeniu, byle tylko nie natrafić na mnie. Doskonale widzę, że Anabelle to nie jest temat, który chciałby teraz poruszać. – Nikki, jeśli chcesz spytać o coś jeszcze, to zrób to teraz i dajmy sobie już spokój z tymi pytaniami.
Skoro to odpowiednia chwila, postanawiam spytać o wszystko, co do tej pory mnie dręczyło.
- Kto rzucił wtedy czar na mojego ojca? Żebym mogła tak spokojnie wyjść z domu po tym pożarze?
- Jeden z Rady Starszych. Nie mam pojęcia kto. Ingerują w wiele zdarzeń, choć często nie mamy o tym pojęcia.
- A doktor Wolf? Gdzie on się teraz podziewa? – obserwując jego reakcję zauważam, że chyba nie spodziewał się tego pytania.
- Cóż… Nikt tego nie wie. Zaginął po twojej operacji.
- I nikt go nie szuka?
- Oczywiście że szuka, ale to nie jest takie łatwe, jeśli sam nie chce być znaleziony.
- Kiedy zapytałam go kto oddał mi serce, a teraz tak ściślej mówiąc duszę powiedział, że nie mogę tego wiedzieć. Czy ty też nie możesz tego zrobić? To znaczy wyjawić mi kto teraz biega wolny jak ptak, kiedy ja muszę robić to wszystko? – w moim głosie jest nutka ironii, ale nie mówię tego całkiem złośliwie.
- Złamałbym prawo jeśli bym ci powiedział.
- W porządku. To chyba wszystko, choć nie wydaje mi się, żebym czuła się przez to lepiej. W zasadzie wiem niewiele więcej niż do tej pory.
Jacob delikatnie się uśmiecha, ale mam przeczucie, że jest to wymuszony uśmiech. Dopija ostatni łyk gorącej czekolady i wychodzimy do naszego miejsca ćwiczeń w starym, opuszczonym budynku. Chłopak jest pod wrażeniem moich postępów co do ognia, a ja odczuwam lekkie ukłucie dumy.
Kiedy po raz kolejny usiłuję zamrozić lecące w moim kierunku nakrętki od butelek, które rzuca we mnie Jake, rozlega się dźwięk mojej komórki. Widząc na wyświetlaczu imię mojej przyjaciółki natychmiast odbieram.
- Hej Nikki! Nie uwierzysz co się stało! – mówi uradowana, jakby wygrała szóstkę w totka.
- Nie mam pojęcia, ale zaraz mnie oczywiście w tym uświadomisz – śmieję się, zerkając na Jacoba siedzącego w miejscu, gdzie kiedyś było okno.
- Jamie zabiera mnie na pół roku do swojej rodziny za granicę!
Jej słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie, a w tle słyszę męski głos, prawdopodobniej Jamiego, który kieruje w stronę rudowłosej jakieś pretensje. Chwilę później odbiera jej telefon i w słuchawce rozlega się jego miły, miękki głos.
- Nicole, nie tak miałaś się dowiedzieć… - jest załamany, zresztą podobnie jak ja. – Poczekaj chwilę – przechodzi prawdopodobnie gdzieś, gdzie Lisa nie może go słyszeć. – Nie mogę pozwolić jej skrzywdzić, zrozum mnie. Każdego dnia boję się, że Oni znów czegoś będą ode mnie chcieć, a kiedy odmówię, to nie skończy się na groźbach.
- W porządku Jamie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo.
I rozłączam się bez jakiegokolwiek pożegnania.
       I naprawdę tak myślę. Zrobiłabym wszystko, żeby chronić swoich bliskich. Boli mnie tylko fakt, że znów zostanę całkiem sama. Pół roku to niby nie tak długo, ale co jeśli im się tam spodoba? Jeśli nie wrócą? Moje życie straci sens, o ile któreś z tych piekielnych stworzeń mi go nie odbierze.
- Złe wieści? – Jacob odrywa mnie od rozmyślań.
Nie odpowiadam, ale całe popołudnie wkładam swoją złość, smutek i ból w trening.