.

środa, 29 kwietnia 2015

Przystosowanie



Rozdział XIII

  

         Jacob odprowadził mnie do domu, po czym nawet się nie pożegnawszy zniknął. Kiedy przekroczyłam próg domu, taty nadal nie było. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze przeważnie oglądał jeden ze swoich ulubionych filmów lub czytał książkę przyniesioną z Incredible. Cisza jaka panuje w domu staje się niemal przerażająca. Szybkim krokiem udaję się do swojego pokoju, gdzie nakrywam się kocem pod samą brodę, usiłując jak najszybciej zasnąć. Sen przychodzi mi łatwo, jednak budzę się w środku nocy, dręczona kolejnymi koszmarami, których po otwarciu oczu nie pamiętam. Pozostaje jedynie uczucie, że było to coś strasznego.
       Schodzę na dół, by czegoś się napić i po drodze zaglądam do pokoju Paula. Śpi, cicho pochrapując od czasu do czasu. Uśmiecham się pod nosem i czuję ulgę, widząc go całego i zdrowego. Wykorzystując okazję, siedząc w kuchni, usiłuję zamrozić w powietrzu paczkę dropsów czekoladowych. Nie mogę jednak zrobić tego na zawołanie, tak jak działo się to z ogniem. Będę musiała poprosić Jacoba, żeby mnie tego nauczył.
    Wracam do pokoju, gdzie na szafce koło łóżka leży mój blackberry oznajmiający podświetleniem, iż mam nową wiadomość. Natychmiast go odblokowuję i dostrzegam, że jej autorem jest Jamie.

Wszystko w porządku? Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam.

Szybko wystukuję odpowiedź:

Jacob wszystko mi wyjaśnił. Nie pozwolę, żeby was skrzywdzili. Dobranoc Jamie. Porozmawiamy jutro.

Odłożyłam telefon, po czym zamknęłam oczy, oczekując nadejścia snu.

***

       Rano budzę się podekscytowana. Jestem strasznie ciekawa, co na dziś przygotował mi Jake. Miotają mną sprzeczne uczucia i sama nie wiem już czego chce. Wiem jedno. Zrobię wszystko, by uchronić bliskich.
      Zerkam na zegarek. Wpół do dziewiątej. Tata dawno jest już w pracy, a ja muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, dopóki Jacob się nie odezwie. Postanawiam się więc zabrać za odkurzanie w salonie. Tak jak zawsze, włączam głośno muzykę, by było ją słychać nawet mimo włączonego odkurzacza. Włosy spinam w niedbały kok i ubieram luźne, dresowe spodnie oraz koszulkę na krótki rękaw. Odpalam odkurzacz, po czym zgodnie ze swoim zwyczajem tańczę w rytm muzyki. Po śmierci mamy musiałam znaleźć sposób, by domowe obowiązki mnie nie przytłaczały.
     Zupełnie nie dziwi mnie, że kiedy kończę sprzątanie i wyłączam odkurzacz w progu pokoju stoi Jacob, uśmiechając się delikatnie na powitanie. Nie rzuca jednak żadnej kąśliwej uwagi co do mojego stroju czy zachowania, tylko bacznie mi się przygląda.
- To co dziś robimy? – pytam, odruchowo poprawiając koka na głowie.
- A na co masz ochotę?
Jego pytanie nieco zbija mnie z tropu.
- No nie wiem. Myślałam, że to ty ustalasz zasady, mistrzu – uśmiecham się.
- A powinienem?
Nie bardzo wiem co odpowiedzieć. Coś jest nie tak. Czuję to, ale nie potrafię sobie uzmysłowić co.
- Wszystko okej czy może nabijasz się ze mnie, grając ze mną w odpowiadanie pytaniem na pytanie?
Jacob nieznacznie się porusza, a na jego idealnym czole pojawia się maleńka zmarszczka, zupełnie jakby go to zmartwiło.
- Nie lubisz tej zabawy? Pójdziemy dziś ćwiczyć gdzieś indziej?
- Pytasz mnie o pozwolenie? To do ciebie niepodobne – odpowiadam, kiedy nagle w mojej kieszeni czuję wibrację telefonu. Odczytuję wiadomość i zamieram.
Nadawcą sms jest Jacob.

„ Będę po ciebie za 10 minut. Chowaj Justina do szafy i wyskakuj z kapci z króliczkami. Mamy dziś dużo pracy.”

      Zaraz, zaraz. Przecież Jacob stoi właśnie przede mną! Co jest grane?
Sprawdzam jeszcze godzinę wysłania wiadomości, ale to pewne, że zrobiono to przed kilkoma sekundami. Spokojnie, Nikki. Musisz tylko upewnić się, że to jakaś kompletna pomyłka. Odpisuję więc na wiadomość. Jeśli to prawda, to Jacob wyjmie telefon przy mnie, żeby sprawdzić, kto do niego napisał.

„Pospiesz się, proszę”

I patrzę na reakcję kręcącego się po salonie Jacoba. Nic się jednak nie dzieje, a moje serce zamiera, kiedy chwilę później otrzymuję odpowiedź o treści „Okej”. To niemożliwe. Czy on ma brata bliźniaka czy co?
- Wszystko w porządku? – z rozmyślań wybija mnie melodyjny głos Jacoba, o ile mogę go tak nazywać w myślach. Przełykam ślinę i biorę głęboki wdech.
- Tak. To Jamie. Martwi się, że przez tą wczorajszą akcję wszystko się zepsuje.
- Możemy już iść? – wtrąca, jakby to co powiedziałam w ogóle go nie interesowało.
- Tak, tylko muszę iść po twoją koszulę w kratę – nie widząc żadnej reakcji, postanawiam brnąć dalej – no wiesz, tę którą dałeś mi wczoraj, pamiętasz?
Jake kiwa głową, ale widać po nim, że się niecierpliwi.
- Jak mógłbym nie pamiętać? Mogłabyś się pospieszyć?
Zaczynam się martwić. Gdzie jest prawdziwy Jacob? Bo ten na pewno nim nie jest. Próbuję zachować pozory, ale wyglądam w kierunku okna. Fałszywy Jake to zauważa i wpada w furię. W ułamku sekundy przewraca kopnięciem jedno ze stojących koło niego krzeseł, zbliżając się do mnie na niebezpieczną odległość. Wyrywa mi się zduszony krzyk, ale tylko odsuwam się do tyłu, natrafiając plecami na stojącą za mną, ogromną półkę z książkami.W głębi duszy liczyłę na to, że Jacob za chwilę przybędzie mi na pomoc.
- Morir.*
        Chłopak syczy przez zaciśnięte zęby, które zamieniają się w długie, ostre kły. Unosi nieco dłoń i wyciąga ją przed siebie w moim kierunku. Znikąd pojawia się w niej kula, która wygląda jakby była splątanymi przewodami elektrycznymi. Dosłownie chwilę później rzuca nią w moim kierunku, a ja unoszę swoje ręce w obronnym geście i zamykam oczy, jakby mogło mi to w czymkolwiek pomóc. Kiedy jednak fałszywy Jacob wydaje z siebie okrzyk zdenerwowania, opuszczam je i otwieram oczy. Kilka centymetrów przed moimi oczami widzę zawieszoną w powietrzu kulę elektryczną, którą posłał w moim kierunku. Otwieram usta ze zdziwienia i natychmiastowo odsuwam się w bok, w ostatniej chwili, bo czar przestaje bardzo szybko działać i obiekt uderza z niesamowitą siłą w półkę z książkami, powodując jej zniszczenie. Chłopak stojący naprzeciw mnie szykuje się do kolejnego ataku, tworząc sobie nową kulę, mieniącą się wszystkimi odcieniami niebieskiego.
        Ogień! Powtarzam sobie w myślach i już po chwili w moich dłoniach pojawia się żarzący się ostrym płomieniem ładunek ognia. Nie czekając na reakcję wroga, rzucam nim w jego kierunku. Niestety, najwidoczniej przewidział mój ruch i zdąża się uchylić, tak, że płomień zaczyna zajmować stojącą naprzeciwko sofę. Chłopak już ma rzucać wycelowany we mnie elektryczny pocisk, ale do domu wpada prawdziwy Jacob i rzuca się na niego ze znalezionym przy wejściu kijem bejsbolowym. Zaskoczenie dało mu przewagę, przez co udało mu się chociaż na chwilę go ogłuszyć, tak bym mogła podbiec do Jake’a i schować się za jego plecami.
     Chłopak po chwili dochodzi do siebie, a kiedy zauważa Jacoba ustawionego  w pozycji obronnej po prostu znika, rozpływając się w powietrzu niczym mgła. Przez chwilę panuje niesamowita cisza. Słychać tylko nasze głośne oddechy.
- Nic ci nie jest? – pyta Jake, odwracając się w moją stronę, odkładając kij na bok i usiłując w międzyczasie dogasić sofę, a raczej to, co z niej zostało.
Przygryzam wargi ze zdenerwowania, coraz szybciej oddychając, ale nie wytrzymuję i chwilę później łzy zaczynają spływać po moich policzkach.
- Co to było do jasnej cholery?!
- Spokojnie, już nic ci nie grozi – odpowiada cicho, przytulając mnie trochę co prawda niezdarnie, ale sprawia to, że powoli się opanowuje – Na pewno nic ci się nie stało?
- Nic. Powiesz mi co to było, czy znów mam czekać na odpowiedź przez tygodnie?
- Powiem. Usiądź, a ja doprowadzę mieszkanie do porządku.
     Jacob zaczyna sprzątać cały ten bałagan. Udaje mu się sprawić, by wyglądało to nawet w miarę przyzwoicie. Gorzej z kanapą.
- To był Adaptador. Stworzenie, przybierające postać, której najbardziej się spodziewasz. Władają elektrycznością, ale to już chyba wiesz.
- Czy to… demon?
Jake uśmiecha się do siebie pod nosem.
- Nie.
- A więc co? Wampir? Miał takie straszne kły…
Jacob tym razem nie powstrzymuje się od śmiechu.
- Nie, Nicole. Jeśli liczyłaś na to, że zakochasz się w przystojnym Edwardzie Cullenie, to muszę cię rozczarować. To postaci z książek i legend. Adaptadorzy i pozostali, to stwory, które przeciwstawiły się Centyriusom dawno, dawno temu. Zostały przez to skazane na życie w ciemnościach, ale często wychodzą na powierzchnię by zapolować na nowych Nobos. Czyli kogoś takiego jak ty.
- To znaczy, że jest ich więcej?
- O tak. Zdecydowanie.
- Ale skąd ja mam wiedzieć że natknęłam się na tego… Adaptera czy jak mu tam? Skoro wyglądał dokładnie jak ty?
- Adaptadora. To prawda, ale mają jedną, specyficzną cechę. Podczas przemiany potrafią tylko i wyłącznie zadawać pytania.
- Całe szczęście, że ty nie robisz tego na co dzień, bo bym chyba zwariowała.
- Spokojnie, Nikki. Znajdę tysiąc innych sposobów, żeby cię wkurzyć – uśmiecha się przyjaźnie, a ja nie potrafię się na niego gniewać.
- Co ze sofą? Jak tato wróci z pracy, to mnie zabije… Dywan w pokoju jakoś przeszedł, ale to…
- Nie martw się, załatwię to. Zaraz poproszę Radę Starszych, żeby się tym zajęła. Myślę, że dziś odpuścimy sobie zajęcia. Dość wrażeń jak na jeden dzień. Powinniśmy się przejść na spacer, w czasie kiedy Centyriusi będą tu robić porządek. Nie lubią, gdy ktoś przeszkadza im w pracy.
         Wyruszamy więc na dość krótką, ale miłą przechadzkę, podczas której Jacob tłumaczy mi pozostałe rodzaje podziemnych stworzeń. Nie jestem pewna czy zapamiętałam cokolwiek z tego co mówił, ale przynajmniej uspokoiłam się nieco i gdy wracamy do domu, wszystko jest na swoim miejscu, a sofa wygląda jak nowa. Jacob wchodzi tylko sprawdzić czy wszystko w porządku i cofa się z zamiarem wyjścia z mieszkania.
- Zaczekaj – zatrzymuję go, a on się odwraca, świdrując mnie swoimi szarymi oczami. – Nie chcę zostać sama. Proszę. Zostań chociaż dopóki mój tato nie wróci.
       Długo nie muszę czekać na odpowiedź. Jake zdejmuje kurtkę, wiesza ją w holu obok lustra i siada obok mnie na sofie. Znajduję jakiś film i oglądamy go w milczeniu, które zupełnie mi nie przeszkadza.
      Lenistwo przerywa nam głośny śmiech taty i kogoś jeszcze, wchodzących do domu. Po chwili rozpoznaję, że jest to Anabelle. Jacob wstaje i zmierza w kierunku wyjścia, idę więc go odprowadzić.
- Szybko dziś wróciłeś – rzucam do taty, dając mu buziaka w policzek na przywitanie.  – Tato to mój kolega, Jacob.
Mężczyźni wymieniają grzeczne uśmiechy i krótki uścisk dłoni.
- A to jest Anabelle, koleżanka taty – wskazuję na elegancką jak zawsze kobietę, stojącą nieco z boku, tak, że dopiero teraz Jake mógł jej się dobrze przyjrzeć.
     Zapada cisza. Ani Jacob, ani Anabelle nie poczuwają się żadnego przywitania, choćby głupiego dzień dobry czy czegokolwiek. Zaczynam się zastanawiać co się tu dzieje.
- My już się znamy – mruczy Jake, po czym nie żegnając się po prostu wychodzi. Wybiegam za nim i kiedy w końcu go doganiam, staję przed nim, nie pozwalając mu dalej przejść.
- Możesz mi to wytłumaczyć? Skąd znasz Anabelle?
Wyczuwam w nim napięcie i irytację, a jednocześnie strach przed powiedzeniem mi prawdy.
- Anabelle… - zaczyna, po czym natychmiast urywa.
- Tak?
- Anabelle to moja matka.

Po raz kolejny tego dnia moje serce chyba przestaje bić.


*Morir  - hiszpańskiego znaczy 'zgiń'

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wstydu różne oblicza


Rozdział XII

Wstrzymuję oddech.
Czy to się dzieje naprawdę?
- Jamie… - szepczę, a moja twarz do tej pory pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu, przybiera natychmiastowo czerwoną barwę złości.
- Ty też? – rzucam z irytacją, po czym szybko wybiegam z budynku.
         Biegnę ile sił w nogach, prosto przed siebie, nie zważając na chłód uderzający w moją twarz oraz to, iż coraz bardziej zagłębiam się w nieznane mi tereny. Słyszę za sobą krzyki Jamiego, ale nie obchodzi mnie to i zatrzymuję się dopiero gdy całkiem opadam z sił.
        Rozglądam się wokół. Moim oczom ukazuje się coś na kształt niewielkiego lasu. Wiatr wesoło gwiżdże między drzewami, poruszając ostatnimi liśćmi, które nie zdążyły jeszcze spaść tej jesieni.
Siadam opierając się o jedno z powalonych drzew i pozwalam łzom swobodnie spływać po policzkach. Nie mam zielonego pojęcia, jaki udział w tym wszystkim ma mój przyjaciel. Z każdą chwilą coraz bardziej obawiam się, że wszyscy moim bliscy są w to zamieszani. Ciekawe czy Lisa i tata także. Dlaczego podarował mi tą głupią gaśnicę  czemu tak dziwnie zachowywał się w szpitalu?
        Przecieram wierzchem dłoni zmarznięte policzki, ale to wcale nie pomaga. Podciągam kolana pod brodę i otulam je ramionami. To sprawia, że jest mi chociaż odrobinę cieplej. Próbując zmienić pozycję na nieco wygodniejszą słyszę niewyraźny trzask. Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę co było tego przyczyną.
Serio? Akurat teraz?
         Moja irytacja prawie od razu przeradza się w roznoszący się szerokim echem śmiech. Nie potrafię się powstrzymać i łzy smutku oraz rozgoryczenia przeradzają się w łzy ze śmiechu.
Szelest kroków gdzieś niedaleko, zupełnie mnie nie obchodzi, ale uspokajam się w końcu, zaciskając usta. Obok mnie siada Jacob, co zupełnie mnie nie dziwi, kładąc mi rękę na ramieniu w porozumiewawczym geście. Dłoń ma lodowatą, ale mimo to, jego dotyk działa tak uspokajająco, że zaczynam się zastanawiać, czy to czasami nie jeden z jego darów.
- Nicole… Posłuchaj… - zaczyna, po czym urywa, jakby czekając na moją reakcję. Kiedy jednak milczę, tępo wpatrując się w jedno z drzew, kontynuuje swój monolog.
- To ja poprosiłem go, żeby tam przyszedł.
Przenoszę swój wzrok na niego, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Masz pięć sekund, aby przekonać mnie, żebym cię nie rozszarpała.
- Chciałaś odpowiedzi, a o nie powinienem tego tłumaczyć za niego. To nie tak jak myślisz. Chciałem żebyś usłyszała to od niego.
Zapada niezręczna cisza.
- Jamie został we wszystko wtajemniczony tuż przed twoją operacją. Centyriusi… zmusili go, żeby nic ci nie mówił. Nie miał wyboru.
- Aha – mruczę. – Grozili mu machnięciem czarodziejskiej różdżki? – pytam jeszcze mocniej zaciskając usta.
- Zagrozili, że Lisie może się coś stać. Nie powiedzieli tego wprost, ale każdy głupek by się domyślił. Tak działają. Ich nie można lekceważyć, Nicole.
- I ja mam być Heriatem i im pomagać? W takim razie tego nie chcę. Możesz im powiedzieć, że podjęłam już decyzję.
- Nie możesz tego zrobić. Musi minąć wyznaczony miesiąc.
- W takim bądź razie do zobaczenia za miesiąc.
- Nikki…
- Co?! Czego ode mnie oczekujesz? Że pozwolę, by ktoś groził moim bliskim? Nie ma mowy.
- Jesteś wyjątkowa. Tak łatwo nie odpuszczą.
- Wyjątkowa? Chyba coś ci się pomyliło.
- Żaden z Heriatów nie otworzył swojej szkatułki w ten sposób. Nikt nie miał więcej niż jednego daru. To znaczy z czasem potrafimy więcej, ale tego trzeba się uczyć bardzo długo. Ty masz już co najmniej dwa dary, a nawet nie przeszłaś jeszcze ich nadania. Jeśli Centyriusi się o tym dowiedzą, będą cię chcieli mieć za wszelką cenę.
Głośno przełykam ślinę.
- To znaczy… Jamie nie jest jednym z was?
- Nie. Tego możesz być pewna. Miał cię tylko strzec przez pierwsze dni po operacji. Nic więcej.
Oddycham z ulgą. Przynajmniej to się wyjaśniło.
-  I jeszcze jedno. Ojciec wtedy pozwolił ci nocować u Lisy, bo rzucono na niego czar. Nie wiem kto to zrobił, ale miałaś trafić poza dom, żebym mógł ci wszystko wyjaśnić. I nie bój się. Nie zamierzam im na razie mówić o tym, że jesteś inna niż dotychczasowi Nobos.
Domyślam się, że ta nazwa dotyczy tych, którzy są „nowi”.
- Czy teraz czujesz się lepiej?
Kiwam nieznacznie głową w geście zaprzeczenia.
- Nie jest lepiej. Ani trochę – czuję, że na nowo wzbiera we mnie płacz i nawet nie próbuję się powstrzymać. Pozwalam by ich gorycz spływała na moje spierzchnięte od chłodu usta. – Wcale o to nie prosiłam.
Jacob delikatnie ujmuje moją dłoń.
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. To jest moje zadanie. Przeprowadzimy podstawowe szkolenie, a potem sama zdecydujesz co dalej.
- Czy ty… uczyłeś już kogoś podobne do mnie? W sensie… jak wy to tam nazywacie? Nobos?
Czuję jak jego dłonie sztywnieją w bezruchu. Chyba zadałam nieodpowiednie pytanie, ale gdy już miałam zamiar przeprosić, słyszę odpowiedź:
- Tak.
- Już się przymykam – ocieram resztki łez, próbując wyswobodzić się w ten sposób z jego uścisku.
Siedzimy chwilę w milczeniu, po czym Jake wstaje, podając mi wyciągnięta dłoń, sugerując, że pomoże mi wstać. Jego czarne jak noc włosy, lekko muska wiatr.
- Chodź.
Siedzę bez ruchu, unikając jego wzroku. Ponawia swoją prośbę, podchodząc nieco bliżej.
- Proszę. Chodź.
- Nie mogę – odpowiadam, przygryzając dolną wargę. Nieomal czuję jak na moje policzki wstępuje rumieniec wstydu.
- Oczywiście że możesz. Nie wygłupiaj się. No dalej.
Moje zażenowanie osiąga poziom maksymalny.
- Nicole?
- No co? Nie mogę i już.
Jacob wygląda na skonsternowanego i nie bardzo wie co zrobić.
- Powiesz mi dlaczego?
- Nie – odruchowo ciaśniej otulam się płaszczem.
- Wstań, proszę, bo inaczej będę zmuszony do tego, żeby podnieść cię siłą.
Przewracam oczami, po czym po raz kolejny oblewam się rumieńcem.
- Nie mogę, bo moje spodnie… - urywam zaciskając usta aż do bólu. Nigdy nie czułam się bardziej poniżona.
- Co z nimi nie tak?
- Wydaje mi się, że pękły, kiedy chciałam usiąść – odpowiadam, po czym wbijam wzrok w ziemię.   
           Przez chwilę słyszę jedynie szelest liści i bicie własnego serca. W kolejnych sekundach jedynie donośny śmiech Jacoba. Cała ta sytuacja nieźle go rozbawiła i jestem zmuszona by na niego spojrzeć. Czy ja kiedykolwiek przestanę sobie robić przy nim wstyd? To żenujące.
- Nie dam ci niestety swoich spodni – mówi próbując się nie roześmiać, co oczywiście mu nie wychodzi – ale mogę dać ci swoją kurtkę, żebyś mogła przewiązać ją w pasie.
- Dzięki – mruczę pod nosem odbierając ją od niego. – Co z Jamiem?
- Odesłałem go z powrotem. Myślę, że powinniście pogadać jak się już uspokoisz. Wracamy do domu? – pyta uśmiechając się i wyciągając z moich włosów jakiś zabłąkany listek.
- Tak.
          
               Choć sama nie wiem, czy to naprawdę miejsce, gdzie będę czuć się bezpiecznie.