.

sobota, 28 marca 2015

Silniejsza niż myślisz



Rozdział XI


           Przemierzam z Jacobem przez puste uliczki miasta, o których do tej pory nie miałam pojęcia. W mojej głowie kłębią się kolejne pytania. Wiatr nieco przybrał na sile, przez co moje uszy i czubek nosa są już całkiem przemarznięte. Próbuję nieco je ogrzać, energicznie pocierając, co przynosi jedynie chwilową ulgę. Zapinam ostatni guzik mojego płaszcza licząc, że chociaż to nieco mi pomoże. Szarooki nie zatrzymuje się nawet na chwilę i nie odpowiada na moje pytania, szybko więc ich zaprzestaję. Najwidoczniej sam uzna, kiedy będzie w stanie mi na nie łaskawie odpowiedzieć. Cała sytuacja zaczyna mnie powoli irytować.
           Mimo iż było południe, miejsca, które mijamy wydają się jakby pozbawione życia. Nie mam zielonego pojęcia dokąd chłopak mnie ciągnie, a z każdą minutą i miniętym budynkiem moje zdenerwowanie i ciekawość rośnie w jednakowym tempie. W końcu zabudowania coraz bardziej się rozrzedzają i trafiamy gdzieś poza miasto, w odległości dobrych kilku kilometrów od mojego domu.
           Moim oczom ukazuje się długi, niezbyt wysoki budynek, wyglądający jak opuszczona hala magazynowa. Odrapane ściany, wybite szyby okienne i porozrzucane śmieci zupełnie nie zachęcają do wejścia, ale domyślam się, że to właśnie cel naszej podróży. Staram się wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie, jednak nic nie przychodzi mi na myśl. Jestem zdana na Jacoba, który wchodzi pewnym krokiem do środka budynku przez frontowe drzwi, a raczej miejsce, gdzie powinny one być. Waham się przez moment, ale chwilę później ruszam za nim. Przechodzimy wąskim korytarzem w głąb obiektu. Docieramy do dużego pomieszczenia, które z pozoru wydaje się całkiem puste. W kącie jednak leżą butelki po alkoholu, paczki po papierosach, mnóstwo niepotrzebnych śmieci, stare meble i inne tym podobne rupiecie.
            Jacob opiera się o szarą ścianę, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
- No dobra, jeśli zaraz nie wytłumaczysz mi co tu robimy, zacznę się ciebie naprawdę bać. – w końcu przerywam niezręczną ciszę.
- Musimy sprawdzić, jakie masz dary.
Coś w tym wszystkim mi nie gra.
- Przecież chyba to już wiemy? Są związane z ogniem, tak?
Jake nerwowo przeczesuje palcami swoją czarną czuprynę.
- Nie jestem tego taki pewien.
- To o co chodzi? Miałeś mi wszystko wyjaśnić po drodze, ale oczywiście tego nie zrobiłeś. – jestem już totalnie zdezorientowana i wściekła za to, że muszę wymuszać od niego kolejne odpowiedzi. Jacob milczy, a ja wydaję tylko dziki okrzyk frustracji, po czym ruszam w stronę wyjścia. Po chwili czuje jego ciepłą dłoń na swoim nadgarstku, która stanowczo, ale nie boleśnie, sprawia że się zatrzymuję. Próbuję się wyswobodzić, ale bezskutecznie.
- Przepraszam. W tym wszystkim zapominam, że sam kiedyś tak się zachowywałem.
         Jego słowa wywołują u mnie dziwną reakcję. Teoretycznie wiem, że jest Heriatem, czyli półśmiertelnym, ale mimo to czuję dziwne ukłucie w żołądku, wyobrażając sobie jego na moim miejscu. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam, choć on powinien to doskonale zrozumieć.
- Żeby sprawdzić jakie masz dary, nie możemy tego robić w twoim pokoju, bo raczej na przypalonej podłodze by się nie skończyło. Dlatego przyszliśmy do tego miejsca. Sam ćwiczyłem tu swoje umiejętności. Na początek zajmijmy się tym, co już wiemy. Widzisz tamtą kartkę? Spal ją.
          Nie dowierzam swojemu słuchowi. Jak mam niby to zrobić? Do tej pory wszystkie przypadki związane z ogniem były zupełnie przypadkowe i nie miałam nad nimi kontroli. Teraz miałam to zrobić zupełnie świadomie.
- Nie wiem jak. – szepczę.
- To złe uczucia, takie jak strach, gniew czy inne tym podobne wywołują pewne reakcje. Spróbuj. Pomyśl o czymś naprawdę złym, co przytrafiło się tobie lub komuś z twoich bliskich.
        Odruchowo myślę o okresie po śmierci mamy. Tak. Wtedy było naprawdę źle. Nigdy wcześniej nie czułam się tak samotna i zawiedziona, choć doskonale wiedziałam, że nie ma w tym jej winy. Obwiniałam ją o to, że zostawiła mnie i tatę samych. Dopiero po pewnym czasie byłam w stanie się z tym pogodzić. Przepłakałam wiele nocy, robiłam głupie rzeczy. Kiedy wspominam jej złote loki i orzechowe oczy doświadczam ucisku w sercu. Czy to właśnie to ma mi pomóc? Ból?
         Na moim czole zaczynają błyszczeć się drobne kropelki potu. Siłą powstrzymuję się, żeby się nie rozpłakać. Spoglądam na Jacoba. Jego mina sugeruje, iż jestem na dobrej drodze. Maksymalnie się skupiam i przenoszę wzrok na kartkę, którą mi wskazał.
         „No dalej, spal się” – mówię do siebie w myślach. Niestety nie przynosi to żadnego rezultatu, ale nie poddaję się tak łatwo. Zbieram w sobie całą siłę.
„Ogień”. Podziałało. Kartka zaczyna lekko się tlić najpierw szarawym płomieniem, po to by za chwilę cała stanąć w językach ognia.
- Udało się! – wykrzykuję podskakując z radości. – Widziałeś? Zrobiłam to!
Jacob lekko się uśmiecha kiwając głową.
- Spróbuj ja teraz ugasić.
Zachęcona wcześniejszym powodzeniem na nowo się skupiam. „Woda”. Nic. Powtarzam w myślach z większą intensywnością. „Woda”. Podejmuję kilka kolejnych prób, jednak bezskutecznie. Zdezorientowana i zawiedziona poddaję się, unosząc ręce w geście kapitulacji.
- A więc to nie żywioły… - mruczy pod nosem.
- Czym się tak martwisz?
- Nie mogę rozgryźć w którym kierunku poszły twoje umiejętności. A raczej pójdą, bo jak na razie potrafisz jedynie nadpalić swoje wypracowanie, żeby mieć wymówkę dla opuszczenia szkoły. – uśmiecha się, ale dostrzegam w jego oczach zmartwienie. Tak bardzo chciałbym mu pomóc. Przede wszystkim jemu, ale także i sobie. Dowiedzieć się w końcu kim naprawdę jestem, co potrafię.
         Jake podnosi z ziemi jakąś zakrętkę, chwilę obracając ją w dłoniach. Podnosi głowę i patrzy na mnie jakby chciał mnie zabić, a następnie rzuca nią w moim kierunku. Odruchowo wydaję z siebie okrzyk przerażenia i podnoszę ręce tak, aby zasłonić nimi twarz. Nie odczuwam jednak spodziewanego bólu, choć wiedziałam doskonale, że nie może mi zrobić krzywdy zwykłą zakrętką. Po chwili słyszę cichy dźwięk, jak coś lekko uderza o betonową podłogę pomieszczenia. Wolno odsuwam ręce i widzę przedmiot, którym we mnie rzucił Jacob dosłownie kilkadziesiąt centymetrów przede mną.
- Strzał w dziesiątkę – powiedział zadowolony.
- Zwariowałeś? Co to miało być?
- Jeden z twoich darów. To niesamowite jak szybko się ujawniają.
Otwieram usta ze zdziwienia. Nie do końca rozumiem na czym on polega, milczę więc, oczekując na wyjaśnienia za strony chłopaka.
- Spowalnianie molekuł, czyli potocznie mówiąc zamrażanie. Wygląda na to, że już nigdy nie spóźnisz się na autobus.
        Powoli dociera do mnie sens jego słów. Zamrażanie. Wow. Nadal wydaje mi się to tak nierealne, ale ekscytujące. Chciałabym od razu wiedzieć, czy potrafię coś jeszcze, ale za sobą słyszę melodyjny, męski głos, który krzyżuje moje plany.
- W końcu was znalazłem.
         

__________
Zapraszam do odkrycia nowej zakładki "Zagadki" :)

sobota, 21 marca 2015

Zagadek część dalsza




Rozdział X


           Budzi mnie dźwięk nadchodzącego połączenia. Przeciągam się na łóżku po czym sięgam po blackberry, dostrzegając na wyświetlaczu numer taty. Natychmiast naciskam zieloną słuchawkę.
- Cześć skarbie, wrócisz do domu na obiad, czy zjesz u Lisy? Wszystko w porządku? Posprzątałem w twoim pokoju, pozostała tylko kwestia kupna nowego dywanu, ale będziesz musiała zająć się tym osobiście, bo ja kompletnie nie wiem co może pasować do koloru ścian twojego pokoju.
         Odruchowo zerkam na zegarek stojący w kącie mojego hotelowego pokoju. Jedenasta trzydzieści. Nic dziwnego że ojciec się martwi. W tym samym momencie słyszę pukanie do drzwi.
- Yyy.. zjem u Lisy. – kłamię. Nie chce go jeszcze bardziej denerwować. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku, a dywanem zajmę się jutro. – w międzyczasie otwieram drzwi, w których zastaję Jacoba. Ubrany jest w kolejny zestaw typu „facet z marzeń”: czarne, nieco wytarte dżinsy, siwą, przylegającą koszulkę oraz swoją nieodłączną, skórzaną kurtkę. Czy on naprawdę nie ma żadnych kolorowych ciuchów? Dopiero po jego nieudanej próbie stłumienia uśmiechu zdaję sobie sprawę, że nadal jestem w mojej niesamowicie niedorosłej piżamie w groszki. Żegnam się z tatą po czym rozłączam się patrząc na gościa z nieco wściekłą miną.
- Zaczekam na dole – wyszczerzył zęby j i jeszcze chwilę słyszałam jego śmiech na korytarzu.
             „Kretynka” – mówię do siebie w duchu, po czym kieruję się do łazienki. Po piętnastu minutach jestem gotowa. Zabieram swoją torbę z rzeczami i schodzę do recepcji by oddać klucz do pokoju. Jacob czeka na mnie, siedząc na jednej z kanap znajdujących się w dużym holu. Załatwiam wszystkie formalności, po czym przysiadam się do niego.
- No dobra. Trochę sobie nad tym myślałam. Od czego powinniśmy zacząć?
Widzę, że ta wiadomość sprawiła, że nieco się rozluźnił.
- Szkatułka. Masz ją, prawda?
- Tak, mam ją w domu. Co takiego w niej jest? – mam nadzieję, że dostanę kolejne odpowiedzi na moje pytania, jednak po raz kolejny się zawodzę.
- Sam chciałbym wiedzieć. Musimy po nią pójść.
- Zaraz. Nie wiesz co w niej jest, ale wiesz że jest potrzebna? – pomiędzy tymi wszystkimi wydarzeniami chyba umyka mi gdzieś zdolność logicznego myślenia.
- Ja też otrzymałem taką.
No tak. W sumie mogłam się tego domyślić. Ale czy to nie oznacza, że każdy ma w niej to samo? Ostatnie zdanie wypowiadam na głos.
- Nie. Właśnie na tym to polega. Przedmiot dopasowuje się indywidualnie do każdego właściciela. Kiedy otworzysz szkatułkę sama się o tym przekonasz.
A więc będę miała jakiś magiczny przedmiot… Ta myśl trochę mnie przeraża, a zarazem powoduje, że jak najszybciej chcę znaleźć się w domu. Śmieszy mnie myśl, że miałabym dostać jakąś różdżkę, czy inny tego typu atrybut typowego czarodzieja.
- To jak? Idziemy?
- Tak. – odpowiadam i ruszamy w stronę przystanku autobusowego. Jacob bierze moją torbę i niesie ją za mnie.
          Siedząc obok niego w autobusie staram się odeprzeć wrażenie, jak bardzo ta sytuacja jest absurdalna. Jadę do domu z facetem, którego jeszcze kilka dni temu miałam ochotę zabić za te wszystkie kłamstwa. Teraz jednak mimo wszystko, czuję się przy nim bezpiecznie, choć wiem że to niedorzeczne. Zastanawiam się też, co powiem w domu, kiedy tata zapyta kim jest chłopak, którego przyprowadziłam ze sobą.
           Przekraczając próg mieszkania, czuję lekkie podenerwowanie. Rozglądam się wokół, po czym powoli naciskam klamkę, jakbym bała się, że zostanę na czymś przyłapana. Jacob idzie tuż za mną. Drzwi okazują się zamknięte, zaczynam więc sprawdzać kieszenie i torebkę w poszukiwaniu kluczy.
- Psst.. – słyszę za sobą. – Chcesz wytrych?
- Cieszę się, że się tak dobrze bawisz. – odpowiadam nie przerywając poszukiwań, ale kąciki moich ust lekko drgają usiłując się nie zaśmiać. W końcu znajduję pęk kluczy i wybieram jeden, przy którym wisi przyczepiony mały, pluszowy miś. Jak na złość ze zdenerwowania upada prosto pod moje nogi.
- Serio? – głos Jacoba przeradza się w śmiech, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię. Czuję się jak mały dzieciak przyłapany na wyjadaniu słodkości z pudełeczka, które chowa przed nim mama.         
Schyla się po klucze i podaje mi je. Natychmiast je zabieram i szybko otwieram drzwi.
– Czy w twoim pokoju w szafie siedzi Justin Bieber? Bo wiesz, nie chciałbym wam przeszkadzać.
         Przystaję na chwilę i daję mu lekkiego kuśkańca w bok, po czym ruszamy na górę. Po drodze sprawdzam wszelkie pomieszczenia w poszukiwaniu taty. Nigdzie jednak go nie ma, więc spokojnie wkraczamy z Jacobem do mojego pokoju. Boję się, co mogę tam zastać, ale poza lekko przypalonymi drewnianymi panelami podłogowymi, brakiem dywanu i lampy nic się nie zmieniło. Chłopak niepewnie rozgląda się po pokoju, a jego wzrok w końcu natrafia na podłogę. Patrzy na mnie pytająco.
- Mały wypadek.
         Podchodzę do szafki obok łóżka, gdzie z szuflady wyjmuję szkatułkę i podaję ją Jacobowi.
Siada na perfekcyjnie posłanym łóżku. Zrobił to oczywiście tata, bo ja niestety nigdy nie miałam tyle cierpliwości. Ogląda ją ze wszystkich stron po czym oddaje mi ją z powrotem.
- Ale ja nie umiem jej otworzyć. Próbowałam na wszelkie sposoby i ani drgnie.
- Klucz jest w twoich rękach.
Przewracam z niezadowolenia oczami. Mówi zupełnie jak dr Wolf, kiedy mi ją dawał.
- Nie rozumiem.
Jacob przybliża się do mnie i wskazuje mi na symbole na górnej części szkatułki.
- Spójrz tutaj. Każdy z tych znaków oznacza inny dar. Jak zdążyliśmy się już zorientować, twoim jest władanie nad ogniem. Wystarczy że dotkniesz go dwoma palcami wskazującymi, a następnie to samo zrobisz tu kciukiem. – pokazuje na znajdującą się małą kłódeczkę pomiędzy dolnym, a górnym wiekiem. Symbol przedstawia dwa koła, które nachodzą nieco na siebie, przekreślone grubą, poziomą linią.
          No dobra. To nie może być takie trudne. Robię dokładnie tak jak kazał mi Jake. Ta ksywka idealnie mi do niego pasuje. Przeciągam palcami po symbolach, jednak nic się nie dzieje, a zamek nie ustępuje. Próbuję zrobić to samo po raz kolejny, jednak z jednakowym skutkiem.
- Jesteś pewien, że robię to dobrze?  - pytam, kiedy moje działania nadal nie przynoszą rezultatów.
- Tak. Otrzymałem dokładne instrukcje. Twoim darem jest ogień, więc to musi być to. 
           Widzę że nieco go to przytłacza. Ja również zaczynam tracić cierpliwość usiłując otworzyć szkatułkę na wszelkie możliwe sposoby. W końcu tracę ją zupełnie i mocno przesuwam całą dłonią po drewnianym wieku. Pragnę rzucić to ze złości w kąt, tak aby najzwyczajniej w świecie się rozleciało. Słyszę jednak cichy zgrzyt i szkatułka momentalnie sama się otwiera. Jacob przygląda mi się ze zdziwieniem i przerażeniem zarazem.
- Coś ty zrobiła? - szepcze.
- Ja… Po prostu się zdenerwowałam i …
- Czy ja dobrze widziałem, że dotknęłaś całości?
- Na to wychodzi.
Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć czy z perspektywy chłopaka to dobrze czy źle, że się tak stało. Z mojej w każdym bądź razie chyba całkiem nieźle, bo przecież w końcu otworzyłam zamek.
- Co do cholery…
           Podnoszę na niego wzrok. Nie wygląda mi na kogoś, kto by się bał, ale odnoszę wrażenie, że właśnie to teraz odczuwa. Strach.
- Coś nie tak?
Jacob przywołuje się do porządku i próbuje udawać że wszystko jest okej, choć doskonale wiem, że coś poszło niezbyt zgodnie z planem.
- Nie chcesz zobaczyć co jest w środku? – pyta, próbując zmienić temat. Postanawiam, że wrócę do tej kwestii nieco później. Spodziewam się, że pewnie i tak nie powiedziałby mi o co chodzi. Tak naprawdę jestem strasznie ciekawa, ale jednocześnie nie wiem czego mogę się spodziewać. Delikatnie i bardzo powoli podnoszę wieko do góry. Jakież jest moje zdumienie, kiedy w środku szkatułka okazuje się pusta, wysadzana jedynie miękkim, czerwonym materiałem. Szukam jakiś dodatkowych skrytek, czy czegokolwiek, ale niczego nie znajduję.
- No cóż… Chyba ktoś lubi robić psikusy. – rzucam, po czym pokazuję nieudany prezent Jacobowi.
- Żartujesz, prawda?
- To nie ja daje ludziom puste pudełeczka. – odpowiadam beznamiętnie.
- To niemożliwe… - mówi po czym wstaje, ciągnąc mnie za sobą w kierunku schodów. – Musisz iść ze mną.
- Ale zaraz? Dokąd? Nie rozumiem? Czy możesz mi to wytłumaczyć? A najlepiej wszystko czego jeszcze nie wiem? Trochę mnie nudzi wieczne zadawanie pytań, na które nie uzyskuje odpowiedzi.
- Musimy coś sprawdzić, ale to nie jest odpowiednie miejsce. Wytłumaczę Ci wszystko po drodze.
         Gdzieś w głębi czułam, że ten chłopak zmieni bardzo wiele w moim życiu.

sobota, 14 marca 2015

Czas na odpowiedzi



Rozdział IX


- Centyriusi. To taka jakby Rada Starszych.
Wpatruję się w Jacoba ze zdziwieniem, kompletnie nic z tego nie rozumiejąc. O czym on w ogóle mówi?
- Nic nie rozumiem. Dlaczego nie możesz się im sprzeciwiać? Kto to właściwie jest? – moje zdenerwowanie całkowitą niewiedzą coraz bardziej rośnie. Jacob rozgląda się wokół, najwidoczniej upewniając się, czy nikt nas nie słyszy.
- Zauważyłaś już zapewne pierwsze oznaki tego, że masz nadnaturalne zdolności. – patrzy mi prosto w oczy, a ja nie potrafię odwrócić wzroku od jego szarych tęczówek. Mam wrażenie, że moje serce na chwilę przystaje i nieświadomie wstrzymuję oddech. Lekko kiwam potwierdzająco głową.
- Co zdążyłaś już zaobserwować?
Właściwie sama nie jestem pewna co mogłabym odpowiedzieć.
- Ogień… Wydaje mi się, że to o niego chodzi. – spuszczam głowę, by uwolnić się od jego przeszywającego wzroku. Nerwowo obracam w palcach mój blackberry, który wyciągnęłam odruchowo, jakby chcąc dodać sobie otuchy.
- Ta operacja… Domyśliłaś się chyba już, że nie była to kwestia przypadku. To że spotkaliśmy się dziś w tej kawiarni także nie.
- Możesz przestać mówić tymi cholernymi zagadkami? I wyjaśnić mi łaskawie o co w tym wszystkim chodzi? Po co był ten list, operacja? Co jest w szkatułce i czemu niby to nie był przypadek? Śledzisz mnie?
Widzę jak Jacob delikatnie się uśmiecha, co niemalże natychmiastowo sprawia, że nieco się rozluźniam i nie potrafię być na niego zła. Ma w sobie coś niezwykłego, co nie pozwala by mimo wszystko mieć o nim złe zdanie.
- No dobrze. Chyba czas na konkretne odpowiedzi…


***


- List był wyłącznie moją inwencją. Centyriusi nie mają pojęcia o jego istnieniu. I mam nadzieję, że tak zostanie. – patrzy na mnie wymownie. - Chciałem cię poznać i sprawić, żebyś w pewien sposób mi zaufała, choć chyba nieodpowiednio się do tego zabrałem. – Operację przeprowadził Greg, jeden z Nich. Potrafi manipulować ludzkimi zmysłami i wspomnieniami, dzięki czemu nikt nie pamięta, że to właśnie on w niej uczestniczył. Nie pozostały żadne ślady o tym świadczące. Musiał tam być, aby cały rytuał przekazania darów przebiegł prawidłowo. Tak naprawdę nie wszczepili ci nowego serca. Została wszczepiona ci dusza jednego z Heriatów. – widząc, jak z każdym jego kolejnym słowem coraz bardziej blednę, podaje mi swoją szklankę wody, ponieważ moja jest już całkowicie pusta. Upijam duży łyk, delikatnie uśmiechając się w wdzięczności.
- Kim są Heriaci? – przerywam mu.
- To półśmiertelni. Ich zadaniem jest chronienie niewinnych osób. Kiedy ktoś oddaje swoją duszę, tak jak ktoś zrobił to dla ciebie, traci swoją połowiczną nieśmiertelność i wszelkie swoje dotychczasowe dary.
- Nie rozumiem po co któryś z nich miałby to robić? Przecież to niedorzeczne.
- Dla niektórych to jedyna szansa na normalne życie. To dość odpowiedzialne.
- Kto więc oddał mi swoją… - przełykam ślinę bojąc się wypowiedzieć na głos. - … duszę?
Jacob zastanawia się dłuższą chwilę zanim cokolwiek mówi.
- Tego niestety nie możesz wiedzieć. Za dokładnie miesiąc, w ostatni dzień listopada twoje nowe umiejętności zostaną ci nadane na zawsze. Do tego czasu ja mam za zadanie pilnować, abyś z tego nie zrezygnowała. To znaczy, że masz wybór, ale Rada Starszych nie byłaby zadowolona gdybyś podjęła inną decyzję niż oczekują Oni sami. To naprawdę duża odpowiedzialność, Nicole. A jednocześnie możliwość pomagania innym. Przez najbliższe cztery tygodnie będę ci pomagać opanowywać twoje dary, tak abyś mogła wybrać nie zważając na emocje jakie teraz kłębią ci się w głowie.
- Czy Oni… zmuszają cię żebyś to robił? – zaciskam nerwowo usta. Całkiem zapominam o tym gdzie jesteśmy. Liczy się jedynie każde, chociaż najmniejsze słowo wypowiedziane przez Jacoba.
- Nie pozwoliłbym na to, żeby cię skrzywdzili. Zbyt wiele w życiu przeszłaś. Nie jestem już teraz tak od nich zależny jak byłem kiedyś, ale obiecałem, że zaopiekuję się tobą do tego czasu. Uwierz mi, nie chciałabyś żeby zajmował się tobą na przykład Caro. – uśmiecha się szeroko. Tym razem chyba już całkiem szczerze, więc odwzajemniam uśmiech.
- Nie jestem pewna czy sobie z tym poradzę. – mówię po chwili, chowając telefon do kieszeni spodni.
- Jesteś silna i doskonale o tym wiesz. – puszcza mi oczko. – Późno już. Powinnaś się z tym przespać. Przyjdę tu jutro po ciebie.
- Nadal nie odpowiedziałeś mi na wszystkie moje pytania.
- Mamy na to cały miesiąc. – odpowiada, po czym wstaje i zbiera się do wyjścia, zostawiając na stoliku pieniądze za nasz posiłek.
             Udaje się w stronę swojego pokoju, gdzie od razu idę wziąć prysznic. Odkręcam ciepłą wodę, jednak już po chwili zaczyna mnie parzyć. Przekręcam na zimną po to, by już po chwili rozkoszować się błogim uczuciem jak lodowata woda zmienia się w przyjemnie cieplutką po kontakcie z moim ciałem. Dzieją się niewyobrażalne rzeczy, jednak w tej chwili nawet odrobinę mi się podoba. Ciekawi mnie, co jeszcze potrafię i czego nauczy mnie Jacob. Przyglądam się swoim dłoniom. Czy to się dzieje naprawdę? Do tej pory nie wierzyłam nawet w opowieści o duchach, a teraz nagle okazuje się, że ktoś oddał mi swoją duszę.
           Kurczę. To brzmi strasznie dziwnie. Tak jakby jeden z nich zginął dla mnie. Zastanawiam się przez chwilę czy to możliwe, ale szybko odrzucam tą myśl, przypominając sobie słowa Szarookiego. Zakręcam kran i sięgam po ręcznik. Delikatnie osuszam nim każdy centymetr swojego ciała, po czym ubieram swoją różową piżamę w grochy. Kładę się na łóżku i natychmiast zasypiam, zmęczona wrażeniami z całego dnia.
           Tej nocy dręczą mnie koszmary tak silne, że budzę się kilkakrotnie z ciężkim oddechem i zlana potem. Po otworzeniu oczu nie pamiętam jednak co takiego mi się śniło. Pozostaje tylko świadomość, że nie oznacza to nic dobrego...




_________________________________________________________
Po długiej nieobecności w końcu jestem. Niestety, rozdział krótki, ale postaram się to nadrobić kolejnym. Dziękuje za wszystkie miłe słowa wsparcia. W najbliższym czasie postaram się nadrobić zaległości na waszych blogach. Miłego weekendu! :)

środa, 4 marca 2015

Informacje

Niestety z przykrością informuję, że dodanie kolejnego rozdziału przesunie się o kilkanaście dni.
Chwilowo nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale postaram się nadrobić wszystko (łącznie z czytaniem waszych nowych wpisów) w przyszłym tygodniu.

Z góry przepraszam i liczę na zrozumienie ;)