.

wtorek, 23 czerwca 2015

Próba numer dwa



Rozdział XV 

    Stoję przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Mam na sobie granatową sukienkę do kolan, idealnie ułożone włosy oraz lekki makijaż. Całości dopełnia złoty wisiorek, którego nie zdejmuję praktycznie nigdy. Schodzę na dół, gdzie doglądam całości. Perfekcyjnie nakryty stół, świeże kwiaty, a wszystko utrzymane w kolorze lawendy. Razem z tatą spędziliśmy nad tym całe popołudnie. Chcieliśmy, żeby było wyjątkowo. Czułam, że będzie niezręcznie. Matka Jacoba i on w jednym pomieszczeniu, udając że wszystko jest w porządku. Nie mam pojęcia co popsuło ich relacje, ale na razie muszę odsunąć na bok swoją ciekawość. Ten wieczór musiał dobrze wypaść. Ze względu na tatę. Widziałam jak na siebie patrzą z Anabelle. Tego nie dało się nie zauważyć. Mimo iż Paul nie potrafi tego przyznać głośno, wiem że darzy ją wyjątkowym uczuciem. A ja? Cóż. Naprawdę ją lubię, choć w pewnym sensie zajmuje miejsce mojej mamy, ale jeśli tata może być szczęśliwy, to nie zamierzam stawać mu na drodze.
    Na zewnątrz zrobiło się już ciemno i przez kuchenne okno widzę tylko oświetlone przez lampy drogowe ulice. Jest cicho i spokojnie. W sąsiednich domach nadal świecą się światła. Odruchowo wzdrygam się słysząc dzwonek do drzwi. Biorę głęboki oddech. Tata pośpiesznie zaprasza ich do środka. Słyszę tylko ich stłumione głosy i śmiech. Zapewne Paul próbuje nieco ich rozluźnić sypiąc jakimś wyszukanym żartem, choć nie robi tego często. Właściwie rzadko się śmieje w mojej obecności. Nie mogę się w sumie mu dziwić: jego praca nie należy raczej do rozrywkowych.
   Wiem doskonale, że powinnam tam pójść i się chociaż przywitać, ale coś mnie blokuje. Dopiero gdy tata zagląda do kuchni prosząc mnie o przyjście do salonu, przełamuję się i posłusznie do nich dołączam. Anabelle wraz z Paulem siedzą na kanapie gorąco o czymś dyskutując. Przerywają, kiedy witam ich zachrypniętym głosem, lekko się uśmiechając. Anabelle ma na sobie dopasowaną, czarną sukienkę i mega wysokie czerwone szpilki. Klasycznie, ale wygląda pięknie. Sprężyste loki okalają jej uśmiechniętą twarz. Siadam obok Jacoba , na którego do tej pory nie zwróciłam jeszcze uwagi. No nieźle. Wygląda… inaczej. Zapewne to matka go do tego zmusiła, bo błękitna koszula, ciemne spodnie i ułożone włosy kompletnie mi do niego nie pasowały. To znaczy wygląda naprawdę dobrze. Właściwie mogłabym stwierdzić, że niejedna dziewczyna dałaby się dla niego pokroić, ale znając jego charakter i widząc jak nerwowo poprawia koszulę, zdaję sobie sprawę, że wcale mu ten strój nie odpowiada. Nie patrzy na mnie i siedzi w ciszy, przysłuchując się naszym rozmowom. Tata usilnie próbuje jakoś wciągnąć go w konwersację, ale tylko grzecznie odpowiada i natychmiast się wycofuje. Anabelle posyła mu proszące spojrzenie, które natychmiast zauważam .
- Zajmę się kolacją, a wy spokojnie sobie rozmawiajcie. Jake, pomożesz mi? – zwracam się do niego miękkim głosem.
- Pewnie.
     Kiedy znajdujemy się już w kuchni zapada niezręczna cisza. Zaglądam do piekarnika, gdzie piecze się kurczak i zapiekanka. Potrzebuje jeszcze około dwudziestu minut, zabieram się więc za przygotowywanie sałatki z grillowanymi truskawkami, szparagami i fetą.
- Dziękuje – mówi Jacob, biorąc z szuflady drugi nóż i krojąc składniki.
- Nie ma za co. Wiem, że jest ci ciężko, ale mój tata to naprawdę świetny facet.
- Wcale w to nie wątpię. To sprawa między mną, a matką.
Przytakuję tylko głową, wrzucam wszystko do miski i doprawiam. Podaję Jacobowi drugą łyżkę, a on udając że się kwasi po chwili wybucha śmiechem. Szybko idę za jego przykładem i w końcu nieco się rozluźniam. Nie jest wcale tak strasznie jak myślałam. Przynajmniej dopóki jesteśmy tutaj.
- Mogę cię o coś zapytać? Nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz – mówi kiedy się uspokajamy.
- Pewnie. Słucham.
- Nie masz za złe Anabelle… to znaczy… wiem, że twoja mama zmarła na raka. Nie czujesz się z tym dziwnie? Że twój tata i moja mama…?
- Pytasz czy mi to przeszkadza? Oczywiście, że nie. Ją lubię. Ciebie nie cierpię – odpowiadam, po czym uśmiecham się kpiąco. Atmosfera powagi natychmiastowo pryska.
- Założyłaś sukienkę, bo bałaś się że znów pękną ci spodnie? Czy może kapcie w króliczki ci do niej nie pasowały? – szczerzy się, a ja po raz kolejny wybucham śmiechem. Wyciągam kolację z piekarnika i przekładam na wielkie półmiski. Jake pomaga mi wszystko zanieść do salonu i w końcu siadamy do stołu.
    Początkowo wszystko idzie bardzo dobrze. Nawet Jacob włącza się do rozmowy i próbuje trochę żartować z moim tatą. Cieszy mnie fakt, że się stara, mimo iż pewnie wolałby być teraz gdzie indziej. Anabelle chwali przygotowaną przeze mnie i tatę kolację, rozmawiamy o naszych planach na przyszłość.
- Pracujesz gdzieś, uczysz się? – Paul zwraca się do Jacoba nakładając sobie kolejną porcję sałatki.
- Niestety nie. Ale chciałbym za jakiś czas spróbować wrócić na studia – jego odpowiedź mnie zaskakuje. Nie miałam pojęcia, że Jake studiował, a tym bardziej że przerwał te studia.
- Co studiowałeś?
- Historię starożytną.
Cóż. Wcale mnie to jakoś specjalnie nie dziwi. Ja nie poszłam na studia, bo przez chorobę miałam sporo nieobecności i ledwo udawało mi się nadgonić materiał. To sprawiło, że moje wyniki kończąc szkołę średnią nie były najlepsze.
   Tata postanawia nie drążyć tematu i szybko zmienia temat. Rozmawiamy jeszcze na nic nie znaczące tematy dość długo, aż w końcu proponuję Jacobowi krótki spacer. Widzę doskonale, że i on nie najlepiej się odnajduje w tej nieco sztucznej atmosferze. Paul początkowo nie chce się zgodzić, ale Jake przekonuje go swoimi zapewnieniami, że będzie mnie bronił przed wszystkimi złoczyńcami tego miasta. Tata wybucha śmiechem i nakazuje mi założyć kurtkę. Nadal zamartwia się o mnie jak o małą dziewczynkę.
    Kiedy wychodzimy na zewnątrz biorę głęboki wdech. Rześkie i chłodne już o tej porze powietrze działa odprężająco. Na nowo zaczynam rozmyślać o moich przyjaciołach. Z kim teraz będę rozmawiać wieczorami? Oglądać w milczeniu porażki filmowe? Kto wesprze mnie kiedy będzie naprawdę źle?
    Przez moment próbuje wyobrazić sobie Jacoba w tej roli, ale natychmiast odrzucam tę myśl. Jest zbyt skryty w sobie i nie potrafię mu tak do końca zaufać. Coś w nim nieustannie mnie niepokoi. W jednej chwili mi pomaga, a w drugiej sam odrzuca moją pomoc. Na wiele pytań z pewnością nie znam jeszcze odpowiedzi, ale w obecnej chwili nie powinnam się tym przejmować.
- Czego się boisz? – pytanie chłopaka wprawia mnie w kompletne osłupienie. O co właściwie pyta? Mam lekki lęk wysokości, nie cierpię pająków, ale to chyba nie to ma na myśli. Widząc moje zdziwienie natychmiast prostuje – Zapomniałaś że też jestem Heriatem?
Patrzę na niego jak na kompletnego kretyna, ponieważ zupełnie nie wiem co to ma do rzeczy.
- To znaczy, że ja również mam pewne… - rozmyśla nad doborem słowa – ...umiejętności.
- Czytasz w myślach? – jestem przerażona. Nie chciałabym za żadne skarby, by ktoś nieustannie wiedział o czym myślę. To jak grzebanie w mózgu, tylko może trochę mniej bolesne.
- Nie, głuptasie. – śmieje się. Wolnym krokiem przechadzamy się po chodniku wzdłuż oświetlonej drogi. – Empatia. Wiesz co to?
Czy on naprawdę uważał mnie za taką idiotkę? Teraz w końcu rozumiałam, dlaczego kiedy rozmawiałam z nim przez telefon wydawało mi się, że dokładnie wie co myślę. 
- Pewnie że tak. To zdolność do odczuwania tego, co czują inni.
- Tak w wielkim skrócie. A teraz czuję, że czegoś się boisz. Chcesz o tym pogadać? – barwa jego głosu staje się jeszcze bardziej miękka. Usiłuje dać mi znać, że mogę na nim polegać, ale kręcę tylko przecząco głową i natychmiast zmieniam temat. Po kilkunastu minutach, całkiem przemarznięci, zawracamy w kierunku mojego domu, gdzie z całą pewnością Anabelle i Paul czekają już na nas z deserem. Szczelniej otulam się szalem, pragnąć zachować resztki ciepła.     
       W progu słyszymy już głośne śmiechy i strzępki rozmowy. Zdejmujemy wierzchnie okrycia i dołączamy do salonu. Tata wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Miło na to patrzeć.
- No jesteście w końcu. Mamy wam coś do przekazania. – mówi Paul, po czym ujmuje delikatnie dłoń Anabelle. W pierwszej chwili szukam na niej wzrokiem pierścionka, ale kiedy go nie zauważam, czekam na rozwój sytuacji. – Zaproponowałem Anabelle, aby z nami zamieszkała. Oczywiście razem z tobą Jacobie.
     Zapada niewyobrażalna cisza. Odruchowo spoglądam w stronę Jacoba. Jest strasznie blady, a jego wzrok utkwiony w ich złączonych dłoniach. Resztą sił próbuje się powstrzymać, żeby stąd nie wybiec. Jego napięte mięśnie wskazują, że całkiem się tego nie spodziewał. W oczach ma złość. Może nawet nienawiść, ale jak można nienawidzić swojej matki tak bardzo? Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
    Aby sytuacja nie zrobiła się jeszcze głupsza, teatralnie podchodzę do Anabelle i Paula gorąco ich ściskając i gratulując. Jake stoi w miejscu. Tata zaczyna snuć plany jak przemeblujemy mieszkanie, aby znalazły się dla nich odpowiednie miejsca.
O co tu właściwie chodziło?

                                                                              ***

  Razem z tatą zabieramy się za sprzątanie stołu, podczas gdy Anabelle oferuje się, że w tym czasie pozmywa naczynia. Paul wychodzi na chwilę, by przynieść drewna do kominka, a ja staję przed wejściem do kuchni, skąd dobiegają mnie odgłosy kłótni.
- Nie wierzę, że to robisz.
- To nie jest twoja sprawa. Doskonale o tym wiesz. A poza tym, nie powiedziałam, że na pewno się zgodzę.
- Minął zaledwie tydzień. Jeden pieprzony tydzień, a ty robisz coś takiego!
Ze strachem przysłuchuje się temu co mówią, próbując jakoś poskładać wszystko w całość.
- Czy Paul w ogóle wie w co się pakuje?
Anabelle nie odpowiada, najwidoczniej zaskoczona pytaniem. O czym mój tata powinien wiedzieć?
- Nie kochałam ojca i byłeś tego świadom.
Zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy odruchowo wstrzymuję oddech. Delikatnie przesuwam się bliżej drzwi, by móc lepiej słyszeć. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale w końcu to miało coś wspólnego także z moim ojcem.
- Szkoda, że nie wiedział, że go zdradzałaś. Wtedy nie zgodziłby się na tą całą szopkę.
      Czy właśnie usłyszałam, że Anabelle zdradzała swojego męża z moim tatą? To niemożliwe! Przecież Paul musiał wiedzieć, że jest po ślubie. Nie wpakowałby się w coś takiego! Ze zdumienia zakrywam usta ręką, ale nieopacznie przesuwając się nieco w bok, potykam się i uderzam w drzwi, które otwierają się na oścież, ukazując przerażonych Anabelle i Jacoba. W moim oczach natychmiast ukazują się łzy i szybko wybiegam z domu, nie zadawając sobie nawet trudu by wziąć z holu wiszący tam płaszcz. Biegnę przed siebie, nie mając pojęcia co teraz zrobić, a słone łzy przesłaniają mi drogę. To się nie dzieje. To nieprawda. Ludzie nie są tak okrutni, prawda?
     Doskonale wiedziałam, że są. Nawet bardzo. Znajdują twój słaby punkt i uderzają w niego z całą siłą, tak, byś uległ całkowitej rozsypce, a oni mogli patrzeć na odnoszoną przez ciebie porażkę. Zaufać komuś, by ktoś bezwzględnie to wykorzystał. Wpuścić do swojego życia po to, by patrzeć jak odchodzi. Zawsze odchodzili. Gdyby tak nie było, nie byłabym teraz sama. Znowu.
    Kierowana podświadomością, nie przejmując się panującym na dworze chłodem i tym, że poruszanie się po mieście o tej porze nie należy do najbardziej rozważnych posunięć, zmierzam do opuszczonego budynku, gdzie ćwiczyłam z Jakiem. Całą złość kieruję na leżącą w kącie kupę gruzu, a w moich dłoniach natychmiast pojawia się kula ognia, którą rzucam w jej kierunku. Płomień od razu gaśnie, więc tworzę kolejne, wkładając w to całą frustrację. Ciskam nimi we wszelkie przeszkody jakie napotykam w polu swojego widzenia, raz za razem. Cholerna rodzina kłamców. Sterta papierów zaczyna tlić się małym płomieniem, ale chłód i wiejący przez otwory okienne wiatr szybko je gaszą. Wybucham niepohamowanym płaczem, opierając się o lodowatą ścianę budynku.
Mój szloch przerywa stanowczy, męski głos.
- Idealnie. Możemy sprawdzić czego się do tej pory nauczyłaś – a kiedy podnoszę głowę, moim oczom ukazuje się wysoki, postawny mężczyzna. Prawdopodobnie w wieku mojego ojca. Ma na sobie długą, czarną szatę, niczym ze średniowiecza, przepasaną siwym pasem. Na jego twarzy widoczny jest spory zarost, a ironiczny uśmiech przyprawia mnie o dreszcze.
- Nie rozumiem? Kim pan jest?
      Uśmiecha się jeszcze szerzej i unosi przed siebie dłonie. Ogromna siła unosi mnie do góry, tak, że nie dotykam nogami do podłoża. Próbuję się wyrwać z tego niewidzialnego uścisku, ale bezskutecznie. Ogarnia mnie strach, ale szybko próbuję się uspokoić i tworzę kolejną kulę ognia, kierując ją w stronę mężczyzny. Upadam na popękaną, betonową podłogę i ze złością zauważam, że mojemu przeciwnikowi nic się nie stało. Zdążył się uchylić, co właściwie wcale nie powinno mnie dziwić.
- Nieźle, ale to nadal za mało – śmieje się sztucznie.
Kierowana złością próbuję ponownie go zaatakować, ale każda próba kończy się jednakowym niepowodzeniem. Drżę, kiedy w jego dłoni nagle pojawia się mały sztylet.
Zamachnięcie… i rzut… 
I właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że mam przed sobą jednego z Centyriusów.

niedziela, 21 czerwca 2015

Informacje

Garść informacji.
Mianowicie, ostatnio nieco się u mnie działo, dlatego rozdziały są dodawane z tak dużym opóźnieniem. Jestem w trakcie pisania piętnastego, więc myślę że w zbliżającym się tygodniu powinien się wreszcie ukazać.
Poza tym, jak zapewne zauważyliście otrzymałam już zamówiony u Panda Graphics nowy szablon. Jak wam się podoba? :)
W najbliższym czasie będę więc wprowadzać jeszcze ewentualne braki w podstronach i gadżetach.
Zapraszam też do zajrzenia do zakładek, które niedawno się pojawiły, takich jak chociażby "Stwory i pojęcia", gdzie możecie na bieżąco śledzić opisy pojawiających się w opowiadaniu stworów oraz nazw.
Jestem też w trakcie nadrabiania zaległości na waszych blogach.
Miłego dnia :)

wtorek, 26 maja 2015

Zataczając koło



Rozdział XIV

- Nie rozumiem… Jak to? Ona też jest jednym z was? Spotyka się z moim tatą tylko dlatego, że jestem jego córką?
- Nie, Nicole. Ona taka nie jest.
- Taka, to znaczy jaka? – moje niedowierzanie zastępuje złość. Jeśli skrzywdzi tatę, to osobiście się z nią policzę i nie zamierzam patrzeć na to, że to matka Jacoba.
- To znaczy nie jest i nigdy nie była Heriatem. Ale wie o naszym istnieniu.
- Dlaczego tak szybko wybiegłeś? Nie rozumiem.
- Wracaj do domu Nicole – odburkuje i wyjmuje z kieszeni swojej czarnej, skórzanej kurtki miętówkę, biorąc ją do ust.
- Nie wrócę dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
Jacob patrzy na mnie beznamiętnym wzrokiem. Czuję zapach mięty, który delikatnie go otula. Miesza się z wonią jego mocnych perfum, do których nadal nie potrafię się przyzwyczaić.
- Wróć do domu. Proszę – jego głos jest spokojny, ale stanowczy.
- A więc to tak? Oczekujesz że będę robiła wszystko to, czego chcesz ty i ta cała twoja magiczna zgraja, ale uważasz że nie mam prawa wiedzieć nic poza tym? – zdenerwowanie sprawia, że zaczynam krzyczeć coraz głośniej, zupełnie nie przejmując się tym, że może usłyszeć nas Paul czy Anabelle.
- Nikki…
- Zamknij się! Jesteś taką samą marionetką w ich dłoniach jak Jamie. Tyle, że Jamiemu przynajmniej na czymkolwiek zależy. A ty chcesz po prostu odwalić swoją robotę i zniknąć. Jak oni wszyscy.
        Zapada cisza. Moje słowa widocznie musiały go urazić, bo jego mina nie pokazuje już pustki i obojętności, lecz niewypowiedziany ból. Przez chwilę nawet żałuję swoich słów. Pewnych nie powinnam mówić, ale mam dość tego, że ciągle traktuje mnie jak dziecko.
- Masz rację. Przepraszam… - jego głos jest nieco zachrypnięty. Wiem, że jego przeprosiny są szczere, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi.
- Nie chcę tego słuchać. Rób to, co do ciebie należy, ucz mnie tych wszystkich darów, stworów czy co wy tam jeszcze macie, a potem wracaj do swojego świata.
        Czuję się dokładnie tak, jak przed operacją. Opuszczona przez wszystkich, na których mi zależało, tylko z powodu tego, że nie mogłam robić tego co oni. No bo kto zaprosi na imprezę sztywną dziewczynę, która nie weźmie łyku alkoholu, a bardziej energiczny taniec może jej zaszkodzić. Tylko Jamie i Lisa naprawdę przy mnie trwali. Inni coraz bardziej się odsuwali, aż w końcu zostałam tylko z tą dwójką. Jacob nie pozwalał mi się do siebie zbliżyć, a to tylko on tak naprawdę mógł zrozumieć jak się teraz czuje. W końcu kiedyś sam przez to przechodził. Ja kiedyś za prawdziwą, a nie sztuczną troskę oddałabym wszystko.
         Bez słowa odchodzę i wolnym krokiem zmierzam na górę w kierunku swojego pokoju.

          Budzi mnie tata, odgarniając moje długie, brązowe włosy opadające na czoło. W jego spojrzeniu jest coś nieodgadnionego.
- Wszystko w porządku? – w jego głosie mogę wyczuć autentyczną troskę.
- Pewnie – odpowiadam, próbując nie patrzeć mu prosto w oczy.
- Twój kolega chyba nie jest zadowolony z faktu, że spotykam się z jego mamą?
- To sprawa między nimi tato i nie powinniśmy się wtrącać – staram się pozostać opanowana.
- Może powinniśmy zaprosić ich w weekend na kolację? Posiedzielibyśmy sobie we czwórkę i może udałoby się rozładować jakoś napięcie między nami.
        Jestem zaskoczona propozycją taty, ale nie chcę robić mu przykrości. Wiem, że Anabelle jest dla niego ważna, choć perspektywa tego, że Jacob mógłby być kiedyś moim przyszywanym bratem wcale mnie nie pociesza. Nie wiem tylko jak będę czuć się w gronie, gdzie tylko tata nie wie o tym kim, czy może raczej czym niedługo się stanę. Nie potrafię tego do końca zrozumieć, mimo iż wydawało mi się, że pogodziłam się z tym, że świat nie jest taki zwyczajny. Boję się tego, że kiedyś ktoś zagrozi Paulowi albo któremuś z moich przyjaciół, a ja nie będę w stanie ich ochronić. Postanawiam więc przyłożyć się do treningu jaki mnie czeka i zrobić wszystko, by za niecały miesiąc móc podjąć odpowiednią i rozsądną decyzję. Z początku byłam nastawiona na to, by od razu odrzucić tą chorą myśl o zostaniu Heriatem. Boże, jak to dziwnie brzmi. Ja Heriatem. W połowie nieśmiertelna. Nie do końca jestem sobie w stanie wyobrazić na czym ta nieśmiertelność miałaby polegać. Czy mogłabym rzucać się pod pociąg albo skakać z mostu i za każdym razem wychodzić z tego cało? A może nie mógł mi zrobić krzywdy tylko zwyczajny człowiek? Tyle rzeczy mnie intrygowało, ale wizja mnie zadającej kolejne pytania Jacobowi wcale mi się nie podobała. Nie miałam ochoty go widzieć przez najbliższe sto lat.
No dobra.
Może pięćdziesiąt. Trzydzieści góra.
Ale wkurzał mnie on i jego lekceważące zachowanie.
         Do końca dnia siedzę w swoim pokoju, z wielką uwagą oglądając stary rodzinny album ze zdjęciami. Każda fotografia wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Mama zawsze dbała o to, by każdą rodzinną uroczystość uświetniła chociaż jedna. Dzięki temu trzymam teraz na kolanach dość pokaźny zbiór wspomnień. Strony przerzucam bardzo powoli, zatrzymując się nieco dłużej przy tych, na których widnieje postać mojej mamy, Evy. Jej piękne, falowane włosy, które odziedziczyłam po niej delikatnie opadają wzdłuż jej szczupłej twarzy. I te oczy. Zawsze jej ich zazdrościłam. Miały intensywnie niebieską barwę, a mama uwielbiała to podkreślać odpowiednim makijażem i ubraniami. Może Anabelle trochę ją pod tym względem przypominała, choć oczywiste było, że nikt nie będzie w stanie jej zastąpić. Nie przerażała mnie wcale kwestia tego, że koleżanka taty mogłaby w „ten” sposób wkroczyć w nasze życie. Wręcz przeciwnie, chciałam żeby Paul ułożył sobie na nowo życie, tak jak chciała tego mama. Pamiętałam dokładnie jej smutny wyraz twarzy, gdy czuła się tak źle, że nie mogła się nawet poruszyć. Każde słowo przynosiło jej ogromny ból, a mimo to, powiedziała mi że jest ze mnie dumna i bardzo mnie kocha. To zdanie prześladowało mnie później przez kilka miesięcy w nocnych koszmarach, w których nie potrafiłam jej uratować. Cóż. Wydawałoby się proste, że kobieta w tak zaawansowanym stadium raka ma raczej małe szanse, ale oboje z tatą trwaliśmy przy niej i chyba do samego końca wierzyliśmy, że jednak wyzdrowieje.
        Kiedy to wszystko się zaczęło, był przy mnie Tom, z którym chodziłam w szkole średniej. Niestety jego rodzina musiała się przeprowadzić, a my nie chcąc sobie utrudniać rozstaliśmy się po trzech latach związku. To nie miało szans by przetrwać i bardzo szybko się o tym przekonaliśmy. Kilka tygodni później nasz kontakt nieco osłabł, aż w końcu całkiem zanikł. Uznałam to za naturalną kolej rzeczy – on zapewne ułożył sobie życie z dala od tego miasta, gdzie nie spotkało go zbyt wiele dobrego. Podobnie zresztą jak mnie.
       Kolejny dzień spędzam studiując w Internecie wszelkie informacje o magii jakie tylko udało mi się znaleźć. Niestety, większość zupełnie nie pasuje do tego rodzaju magii w jaką zostałam wtajemniczona. Jacob do samego wieczora nie daje żadnego znaku życia i zastanawiam się czy to przez to, co mu powiedziałam wczoraj. Kilka razy zbieram się z zamiarem, żeby do niego zadzwonić i przeprosić, ale nie znajduję w sobie tyle odwagi i tchórzę.
W międzyczasie próbuję w garażu ćwiczyć swoje dary. Na początku nieco niezdarnie, ale powoli zaczynam panować niemalże w zupełności nad ogniem. Zamrażanie nadal mi nie wychodzi i nie potrafię dociec dlaczego.
Jake odzywa się dopiero pod koniec tygodnia.
„10.00 w Rosa Caffee?”
Początkowo dziwi mnie fakt, że chce spotkać się w miejscu publicznym, ale zgadzam się i godzinę później przekraczam próg ulubionej kawiarni, gdzie przy jednym ze stolików siedzi już Jacob. Ubrany jak zawsze na ciemno, w przetarte dżinsy i czarną bluzę. Staję koło niego, ale nie odzywam się, bo kompletnie nie wiem co powiedzieć. Gestem ręki nakazuje mi usiąść, a ja posłusznie wykonuje polecenie.
- Przyszłaś – rzuca jedynie, zapewne by nieco rozluźnić panujące napięcie.
- Tak. Jake… posłuchaj… - zaczynam, ale nie pozwala mi dokończyć.
- Przepraszam Nicole, wiem, zachowuję się jak kretyn, ale nie mogę mówić o pewnych rzeczach tak po prostu. Powinienem cię rozumieć, bo kiedyś sam to przerabiałem, ale to nie jest takie łatwe. Nie prosiłem cię przez ostatnie dni o treningi, ponieważ uznałem, że potrzebujesz trochę czasu żeby ochłonąć. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem.
- To ja przepraszam. Nie powinnam była tak reagować. Powiedziałam o kilka słów za dużo i teraz tego żałuję – ucinam i spuszczam wzrok. W międzyczasie kelnerka przynosi nam gorącą czekoladę – taką jak lubię. Popijając z porcelanowej filiżanki zastanawiam się czy powinnam dziś go jeszcze w ogóle o cokolwiek pytać.
- Twój tata zaprosił mnie i moją matkę na kolację. Nie chciałbym, abyśmy wszyscy czuli się niezręcznie. Próbowałem się wykręcić na wszystkie możliwe sposoby, ale twój tato nie dawał za wygraną i tak długo mnie przekonywał, że w końcu mu uległem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
Dyskretnie oblizuję wargi po słodkim napoju, odstawiając filiżankę. Trochę krępuje mnie myśl, że mam siedzieć z nimi przy jednym stole i udawać, że wszystko jest w porządku.
- Czy twoja mama wie, że jestem Nobos?
- Tak – jego odpowiedź sprawia, że przeszywa mnie delikatny dreszcz.
- I jesteś pewien, że mój ojciec jeszcze tego nie wie?
- Złamałaby prawo, mówiąc mu o tym – odpowiada, a jego wzrok błądzi po pomieszczeniu, byle tylko nie natrafić na mnie. Doskonale widzę, że Anabelle to nie jest temat, który chciałby teraz poruszać. – Nikki, jeśli chcesz spytać o coś jeszcze, to zrób to teraz i dajmy sobie już spokój z tymi pytaniami.
Skoro to odpowiednia chwila, postanawiam spytać o wszystko, co do tej pory mnie dręczyło.
- Kto rzucił wtedy czar na mojego ojca? Żebym mogła tak spokojnie wyjść z domu po tym pożarze?
- Jeden z Rady Starszych. Nie mam pojęcia kto. Ingerują w wiele zdarzeń, choć często nie mamy o tym pojęcia.
- A doktor Wolf? Gdzie on się teraz podziewa? – obserwując jego reakcję zauważam, że chyba nie spodziewał się tego pytania.
- Cóż… Nikt tego nie wie. Zaginął po twojej operacji.
- I nikt go nie szuka?
- Oczywiście że szuka, ale to nie jest takie łatwe, jeśli sam nie chce być znaleziony.
- Kiedy zapytałam go kto oddał mi serce, a teraz tak ściślej mówiąc duszę powiedział, że nie mogę tego wiedzieć. Czy ty też nie możesz tego zrobić? To znaczy wyjawić mi kto teraz biega wolny jak ptak, kiedy ja muszę robić to wszystko? – w moim głosie jest nutka ironii, ale nie mówię tego całkiem złośliwie.
- Złamałbym prawo jeśli bym ci powiedział.
- W porządku. To chyba wszystko, choć nie wydaje mi się, żebym czuła się przez to lepiej. W zasadzie wiem niewiele więcej niż do tej pory.
Jacob delikatnie się uśmiecha, ale mam przeczucie, że jest to wymuszony uśmiech. Dopija ostatni łyk gorącej czekolady i wychodzimy do naszego miejsca ćwiczeń w starym, opuszczonym budynku. Chłopak jest pod wrażeniem moich postępów co do ognia, a ja odczuwam lekkie ukłucie dumy.
Kiedy po raz kolejny usiłuję zamrozić lecące w moim kierunku nakrętki od butelek, które rzuca we mnie Jake, rozlega się dźwięk mojej komórki. Widząc na wyświetlaczu imię mojej przyjaciółki natychmiast odbieram.
- Hej Nikki! Nie uwierzysz co się stało! – mówi uradowana, jakby wygrała szóstkę w totka.
- Nie mam pojęcia, ale zaraz mnie oczywiście w tym uświadomisz – śmieję się, zerkając na Jacoba siedzącego w miejscu, gdzie kiedyś było okno.
- Jamie zabiera mnie na pół roku do swojej rodziny za granicę!
Jej słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie, a w tle słyszę męski głos, prawdopodobniej Jamiego, który kieruje w stronę rudowłosej jakieś pretensje. Chwilę później odbiera jej telefon i w słuchawce rozlega się jego miły, miękki głos.
- Nicole, nie tak miałaś się dowiedzieć… - jest załamany, zresztą podobnie jak ja. – Poczekaj chwilę – przechodzi prawdopodobnie gdzieś, gdzie Lisa nie może go słyszeć. – Nie mogę pozwolić jej skrzywdzić, zrozum mnie. Każdego dnia boję się, że Oni znów czegoś będą ode mnie chcieć, a kiedy odmówię, to nie skończy się na groźbach.
- W porządku Jamie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo.
I rozłączam się bez jakiegokolwiek pożegnania.
       I naprawdę tak myślę. Zrobiłabym wszystko, żeby chronić swoich bliskich. Boli mnie tylko fakt, że znów zostanę całkiem sama. Pół roku to niby nie tak długo, ale co jeśli im się tam spodoba? Jeśli nie wrócą? Moje życie straci sens, o ile któreś z tych piekielnych stworzeń mi go nie odbierze.
- Złe wieści? – Jacob odrywa mnie od rozmyślań.
Nie odpowiadam, ale całe popołudnie wkładam swoją złość, smutek i ból w trening.

środa, 29 kwietnia 2015

Przystosowanie



Rozdział XIII

  

         Jacob odprowadził mnie do domu, po czym nawet się nie pożegnawszy zniknął. Kiedy przekroczyłam próg domu, taty nadal nie było. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze przeważnie oglądał jeden ze swoich ulubionych filmów lub czytał książkę przyniesioną z Incredible. Cisza jaka panuje w domu staje się niemal przerażająca. Szybkim krokiem udaję się do swojego pokoju, gdzie nakrywam się kocem pod samą brodę, usiłując jak najszybciej zasnąć. Sen przychodzi mi łatwo, jednak budzę się w środku nocy, dręczona kolejnymi koszmarami, których po otwarciu oczu nie pamiętam. Pozostaje jedynie uczucie, że było to coś strasznego.
       Schodzę na dół, by czegoś się napić i po drodze zaglądam do pokoju Paula. Śpi, cicho pochrapując od czasu do czasu. Uśmiecham się pod nosem i czuję ulgę, widząc go całego i zdrowego. Wykorzystując okazję, siedząc w kuchni, usiłuję zamrozić w powietrzu paczkę dropsów czekoladowych. Nie mogę jednak zrobić tego na zawołanie, tak jak działo się to z ogniem. Będę musiała poprosić Jacoba, żeby mnie tego nauczył.
    Wracam do pokoju, gdzie na szafce koło łóżka leży mój blackberry oznajmiający podświetleniem, iż mam nową wiadomość. Natychmiast go odblokowuję i dostrzegam, że jej autorem jest Jamie.

Wszystko w porządku? Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam.

Szybko wystukuję odpowiedź:

Jacob wszystko mi wyjaśnił. Nie pozwolę, żeby was skrzywdzili. Dobranoc Jamie. Porozmawiamy jutro.

Odłożyłam telefon, po czym zamknęłam oczy, oczekując nadejścia snu.

***

       Rano budzę się podekscytowana. Jestem strasznie ciekawa, co na dziś przygotował mi Jake. Miotają mną sprzeczne uczucia i sama nie wiem już czego chce. Wiem jedno. Zrobię wszystko, by uchronić bliskich.
      Zerkam na zegarek. Wpół do dziewiątej. Tata dawno jest już w pracy, a ja muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, dopóki Jacob się nie odezwie. Postanawiam się więc zabrać za odkurzanie w salonie. Tak jak zawsze, włączam głośno muzykę, by było ją słychać nawet mimo włączonego odkurzacza. Włosy spinam w niedbały kok i ubieram luźne, dresowe spodnie oraz koszulkę na krótki rękaw. Odpalam odkurzacz, po czym zgodnie ze swoim zwyczajem tańczę w rytm muzyki. Po śmierci mamy musiałam znaleźć sposób, by domowe obowiązki mnie nie przytłaczały.
     Zupełnie nie dziwi mnie, że kiedy kończę sprzątanie i wyłączam odkurzacz w progu pokoju stoi Jacob, uśmiechając się delikatnie na powitanie. Nie rzuca jednak żadnej kąśliwej uwagi co do mojego stroju czy zachowania, tylko bacznie mi się przygląda.
- To co dziś robimy? – pytam, odruchowo poprawiając koka na głowie.
- A na co masz ochotę?
Jego pytanie nieco zbija mnie z tropu.
- No nie wiem. Myślałam, że to ty ustalasz zasady, mistrzu – uśmiecham się.
- A powinienem?
Nie bardzo wiem co odpowiedzieć. Coś jest nie tak. Czuję to, ale nie potrafię sobie uzmysłowić co.
- Wszystko okej czy może nabijasz się ze mnie, grając ze mną w odpowiadanie pytaniem na pytanie?
Jacob nieznacznie się porusza, a na jego idealnym czole pojawia się maleńka zmarszczka, zupełnie jakby go to zmartwiło.
- Nie lubisz tej zabawy? Pójdziemy dziś ćwiczyć gdzieś indziej?
- Pytasz mnie o pozwolenie? To do ciebie niepodobne – odpowiadam, kiedy nagle w mojej kieszeni czuję wibrację telefonu. Odczytuję wiadomość i zamieram.
Nadawcą sms jest Jacob.

„ Będę po ciebie za 10 minut. Chowaj Justina do szafy i wyskakuj z kapci z króliczkami. Mamy dziś dużo pracy.”

      Zaraz, zaraz. Przecież Jacob stoi właśnie przede mną! Co jest grane?
Sprawdzam jeszcze godzinę wysłania wiadomości, ale to pewne, że zrobiono to przed kilkoma sekundami. Spokojnie, Nikki. Musisz tylko upewnić się, że to jakaś kompletna pomyłka. Odpisuję więc na wiadomość. Jeśli to prawda, to Jacob wyjmie telefon przy mnie, żeby sprawdzić, kto do niego napisał.

„Pospiesz się, proszę”

I patrzę na reakcję kręcącego się po salonie Jacoba. Nic się jednak nie dzieje, a moje serce zamiera, kiedy chwilę później otrzymuję odpowiedź o treści „Okej”. To niemożliwe. Czy on ma brata bliźniaka czy co?
- Wszystko w porządku? – z rozmyślań wybija mnie melodyjny głos Jacoba, o ile mogę go tak nazywać w myślach. Przełykam ślinę i biorę głęboki wdech.
- Tak. To Jamie. Martwi się, że przez tą wczorajszą akcję wszystko się zepsuje.
- Możemy już iść? – wtrąca, jakby to co powiedziałam w ogóle go nie interesowało.
- Tak, tylko muszę iść po twoją koszulę w kratę – nie widząc żadnej reakcji, postanawiam brnąć dalej – no wiesz, tę którą dałeś mi wczoraj, pamiętasz?
Jake kiwa głową, ale widać po nim, że się niecierpliwi.
- Jak mógłbym nie pamiętać? Mogłabyś się pospieszyć?
Zaczynam się martwić. Gdzie jest prawdziwy Jacob? Bo ten na pewno nim nie jest. Próbuję zachować pozory, ale wyglądam w kierunku okna. Fałszywy Jake to zauważa i wpada w furię. W ułamku sekundy przewraca kopnięciem jedno ze stojących koło niego krzeseł, zbliżając się do mnie na niebezpieczną odległość. Wyrywa mi się zduszony krzyk, ale tylko odsuwam się do tyłu, natrafiając plecami na stojącą za mną, ogromną półkę z książkami.W głębi duszy liczyłę na to, że Jacob za chwilę przybędzie mi na pomoc.
- Morir.*
        Chłopak syczy przez zaciśnięte zęby, które zamieniają się w długie, ostre kły. Unosi nieco dłoń i wyciąga ją przed siebie w moim kierunku. Znikąd pojawia się w niej kula, która wygląda jakby była splątanymi przewodami elektrycznymi. Dosłownie chwilę później rzuca nią w moim kierunku, a ja unoszę swoje ręce w obronnym geście i zamykam oczy, jakby mogło mi to w czymkolwiek pomóc. Kiedy jednak fałszywy Jacob wydaje z siebie okrzyk zdenerwowania, opuszczam je i otwieram oczy. Kilka centymetrów przed moimi oczami widzę zawieszoną w powietrzu kulę elektryczną, którą posłał w moim kierunku. Otwieram usta ze zdziwienia i natychmiastowo odsuwam się w bok, w ostatniej chwili, bo czar przestaje bardzo szybko działać i obiekt uderza z niesamowitą siłą w półkę z książkami, powodując jej zniszczenie. Chłopak stojący naprzeciw mnie szykuje się do kolejnego ataku, tworząc sobie nową kulę, mieniącą się wszystkimi odcieniami niebieskiego.
        Ogień! Powtarzam sobie w myślach i już po chwili w moich dłoniach pojawia się żarzący się ostrym płomieniem ładunek ognia. Nie czekając na reakcję wroga, rzucam nim w jego kierunku. Niestety, najwidoczniej przewidział mój ruch i zdąża się uchylić, tak, że płomień zaczyna zajmować stojącą naprzeciwko sofę. Chłopak już ma rzucać wycelowany we mnie elektryczny pocisk, ale do domu wpada prawdziwy Jacob i rzuca się na niego ze znalezionym przy wejściu kijem bejsbolowym. Zaskoczenie dało mu przewagę, przez co udało mu się chociaż na chwilę go ogłuszyć, tak bym mogła podbiec do Jake’a i schować się za jego plecami.
     Chłopak po chwili dochodzi do siebie, a kiedy zauważa Jacoba ustawionego  w pozycji obronnej po prostu znika, rozpływając się w powietrzu niczym mgła. Przez chwilę panuje niesamowita cisza. Słychać tylko nasze głośne oddechy.
- Nic ci nie jest? – pyta Jake, odwracając się w moją stronę, odkładając kij na bok i usiłując w międzyczasie dogasić sofę, a raczej to, co z niej zostało.
Przygryzam wargi ze zdenerwowania, coraz szybciej oddychając, ale nie wytrzymuję i chwilę później łzy zaczynają spływać po moich policzkach.
- Co to było do jasnej cholery?!
- Spokojnie, już nic ci nie grozi – odpowiada cicho, przytulając mnie trochę co prawda niezdarnie, ale sprawia to, że powoli się opanowuje – Na pewno nic ci się nie stało?
- Nic. Powiesz mi co to było, czy znów mam czekać na odpowiedź przez tygodnie?
- Powiem. Usiądź, a ja doprowadzę mieszkanie do porządku.
     Jacob zaczyna sprzątać cały ten bałagan. Udaje mu się sprawić, by wyglądało to nawet w miarę przyzwoicie. Gorzej z kanapą.
- To był Adaptador. Stworzenie, przybierające postać, której najbardziej się spodziewasz. Władają elektrycznością, ale to już chyba wiesz.
- Czy to… demon?
Jake uśmiecha się do siebie pod nosem.
- Nie.
- A więc co? Wampir? Miał takie straszne kły…
Jacob tym razem nie powstrzymuje się od śmiechu.
- Nie, Nicole. Jeśli liczyłaś na to, że zakochasz się w przystojnym Edwardzie Cullenie, to muszę cię rozczarować. To postaci z książek i legend. Adaptadorzy i pozostali, to stwory, które przeciwstawiły się Centyriusom dawno, dawno temu. Zostały przez to skazane na życie w ciemnościach, ale często wychodzą na powierzchnię by zapolować na nowych Nobos. Czyli kogoś takiego jak ty.
- To znaczy, że jest ich więcej?
- O tak. Zdecydowanie.
- Ale skąd ja mam wiedzieć że natknęłam się na tego… Adaptera czy jak mu tam? Skoro wyglądał dokładnie jak ty?
- Adaptadora. To prawda, ale mają jedną, specyficzną cechę. Podczas przemiany potrafią tylko i wyłącznie zadawać pytania.
- Całe szczęście, że ty nie robisz tego na co dzień, bo bym chyba zwariowała.
- Spokojnie, Nikki. Znajdę tysiąc innych sposobów, żeby cię wkurzyć – uśmiecha się przyjaźnie, a ja nie potrafię się na niego gniewać.
- Co ze sofą? Jak tato wróci z pracy, to mnie zabije… Dywan w pokoju jakoś przeszedł, ale to…
- Nie martw się, załatwię to. Zaraz poproszę Radę Starszych, żeby się tym zajęła. Myślę, że dziś odpuścimy sobie zajęcia. Dość wrażeń jak na jeden dzień. Powinniśmy się przejść na spacer, w czasie kiedy Centyriusi będą tu robić porządek. Nie lubią, gdy ktoś przeszkadza im w pracy.
         Wyruszamy więc na dość krótką, ale miłą przechadzkę, podczas której Jacob tłumaczy mi pozostałe rodzaje podziemnych stworzeń. Nie jestem pewna czy zapamiętałam cokolwiek z tego co mówił, ale przynajmniej uspokoiłam się nieco i gdy wracamy do domu, wszystko jest na swoim miejscu, a sofa wygląda jak nowa. Jacob wchodzi tylko sprawdzić czy wszystko w porządku i cofa się z zamiarem wyjścia z mieszkania.
- Zaczekaj – zatrzymuję go, a on się odwraca, świdrując mnie swoimi szarymi oczami. – Nie chcę zostać sama. Proszę. Zostań chociaż dopóki mój tato nie wróci.
       Długo nie muszę czekać na odpowiedź. Jake zdejmuje kurtkę, wiesza ją w holu obok lustra i siada obok mnie na sofie. Znajduję jakiś film i oglądamy go w milczeniu, które zupełnie mi nie przeszkadza.
      Lenistwo przerywa nam głośny śmiech taty i kogoś jeszcze, wchodzących do domu. Po chwili rozpoznaję, że jest to Anabelle. Jacob wstaje i zmierza w kierunku wyjścia, idę więc go odprowadzić.
- Szybko dziś wróciłeś – rzucam do taty, dając mu buziaka w policzek na przywitanie.  – Tato to mój kolega, Jacob.
Mężczyźni wymieniają grzeczne uśmiechy i krótki uścisk dłoni.
- A to jest Anabelle, koleżanka taty – wskazuję na elegancką jak zawsze kobietę, stojącą nieco z boku, tak, że dopiero teraz Jake mógł jej się dobrze przyjrzeć.
     Zapada cisza. Ani Jacob, ani Anabelle nie poczuwają się żadnego przywitania, choćby głupiego dzień dobry czy czegokolwiek. Zaczynam się zastanawiać co się tu dzieje.
- My już się znamy – mruczy Jake, po czym nie żegnając się po prostu wychodzi. Wybiegam za nim i kiedy w końcu go doganiam, staję przed nim, nie pozwalając mu dalej przejść.
- Możesz mi to wytłumaczyć? Skąd znasz Anabelle?
Wyczuwam w nim napięcie i irytację, a jednocześnie strach przed powiedzeniem mi prawdy.
- Anabelle… - zaczyna, po czym natychmiast urywa.
- Tak?
- Anabelle to moja matka.

Po raz kolejny tego dnia moje serce chyba przestaje bić.


*Morir  - hiszpańskiego znaczy 'zgiń'