Rozdział XIV
- Nie rozumiem… Jak to? Ona też jest jednym z was? Spotyka się z moim
tatą tylko dlatego, że jestem jego córką?
- Nie, Nicole. Ona taka nie jest.
- Taka, to znaczy jaka? – moje niedowierzanie zastępuje złość. Jeśli
skrzywdzi tatę, to osobiście się z nią policzę i nie zamierzam patrzeć na to,
że to matka Jacoba.
- To znaczy nie jest i nigdy nie była Heriatem. Ale wie o naszym
istnieniu.
- Dlaczego tak szybko wybiegłeś? Nie rozumiem.
- Wracaj do domu Nicole – odburkuje i wyjmuje z kieszeni swojej
czarnej, skórzanej kurtki miętówkę, biorąc ją do ust.
- Nie wrócę dopóki mi tego nie wyjaśnisz.
Jacob patrzy na mnie beznamiętnym wzrokiem. Czuję zapach mięty, który
delikatnie go otula. Miesza się z wonią jego mocnych perfum, do których nadal
nie potrafię się przyzwyczaić.
- Wróć do domu. Proszę – jego głos jest spokojny, ale stanowczy.
- A więc to tak? Oczekujesz że będę robiła wszystko to, czego chcesz ty
i ta cała twoja magiczna zgraja, ale uważasz że nie mam prawa wiedzieć nic poza
tym? – zdenerwowanie sprawia, że zaczynam krzyczeć coraz głośniej, zupełnie nie
przejmując się tym, że może usłyszeć nas Paul czy Anabelle.
- Nikki…
- Zamknij się! Jesteś taką samą marionetką w ich dłoniach jak Jamie.
Tyle, że Jamiemu przynajmniej na czymkolwiek zależy. A ty chcesz po prostu
odwalić swoją robotę i zniknąć. Jak oni wszyscy.
Zapada cisza. Moje słowa
widocznie musiały go urazić, bo jego mina nie pokazuje już pustki i
obojętności, lecz niewypowiedziany ból. Przez chwilę nawet żałuję swoich słów.
Pewnych nie powinnam mówić, ale mam dość tego, że ciągle traktuje mnie jak
dziecko.
- Masz rację. Przepraszam… - jego głos jest nieco zachrypnięty. Wiem,
że jego przeprosiny są szczere, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi.
- Nie chcę tego słuchać. Rób to, co do ciebie należy, ucz mnie tych
wszystkich darów, stworów czy co wy tam jeszcze macie, a potem wracaj do
swojego świata.
Czuję się dokładnie tak,
jak przed operacją. Opuszczona przez wszystkich, na których mi zależało, tylko
z powodu tego, że nie mogłam robić tego co oni. No bo kto zaprosi na imprezę
sztywną dziewczynę, która nie weźmie łyku alkoholu, a bardziej energiczny
taniec może jej zaszkodzić. Tylko Jamie i Lisa naprawdę przy mnie trwali. Inni
coraz bardziej się odsuwali, aż w końcu zostałam tylko z tą dwójką. Jacob nie
pozwalał mi się do siebie zbliżyć, a to tylko on tak naprawdę mógł zrozumieć
jak się teraz czuje. W końcu kiedyś sam przez to przechodził. Ja kiedyś za
prawdziwą, a nie sztuczną troskę oddałabym wszystko.
Bez słowa odchodzę i
wolnym krokiem zmierzam na górę w kierunku swojego pokoju.
Budzi mnie tata,
odgarniając moje długie, brązowe włosy opadające na czoło. W jego spojrzeniu
jest coś nieodgadnionego.
- Wszystko w porządku? – w jego głosie mogę wyczuć
autentyczną troskę.
- Pewnie – odpowiadam, próbując nie patrzeć mu prosto w oczy.
- Twój kolega chyba nie jest zadowolony z faktu, że spotykam się z jego
mamą?
- To sprawa między nimi tato i nie powinniśmy się wtrącać – staram się pozostać
opanowana.
- Może powinniśmy zaprosić ich w weekend na kolację? Posiedzielibyśmy
sobie we czwórkę i może udałoby się rozładować jakoś napięcie między nami.
Jestem zaskoczona propozycją taty, ale
nie chcę robić mu przykrości. Wiem, że Anabelle jest dla niego ważna, choć perspektywa
tego, że Jacob mógłby być kiedyś moim przyszywanym bratem wcale mnie nie
pociesza. Nie wiem tylko jak będę czuć się w gronie, gdzie tylko tata nie wie o
tym kim, czy może raczej czym niedługo się stanę. Nie potrafię tego do końca
zrozumieć, mimo iż wydawało mi się, że pogodziłam się z tym, że świat nie jest
taki zwyczajny. Boję się tego, że kiedyś ktoś zagrozi Paulowi albo któremuś z
moich przyjaciół, a ja nie będę w stanie ich ochronić. Postanawiam więc
przyłożyć się do treningu jaki mnie czeka i zrobić wszystko, by za niecały
miesiąc móc podjąć odpowiednią i rozsądną decyzję. Z początku byłam nastawiona
na to, by od razu odrzucić tą chorą myśl o zostaniu Heriatem. Boże, jak to
dziwnie brzmi. Ja Heriatem. W połowie nieśmiertelna. Nie do końca jestem sobie
w stanie wyobrazić na czym ta nieśmiertelność miałaby polegać. Czy mogłabym
rzucać się pod pociąg albo skakać z mostu i za każdym razem wychodzić z tego
cało? A może nie mógł mi zrobić krzywdy tylko zwyczajny człowiek? Tyle rzeczy
mnie intrygowało, ale wizja mnie zadającej kolejne pytania Jacobowi wcale mi
się nie podobała. Nie miałam ochoty go widzieć przez najbliższe sto lat.
No dobra.
Może pięćdziesiąt. Trzydzieści góra.
Ale wkurzał mnie on i jego lekceważące zachowanie.
Do końca dnia siedzę w
swoim pokoju, z wielką uwagą oglądając stary rodzinny album ze zdjęciami. Każda
fotografia wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Mama zawsze dbała o to, by każdą
rodzinną uroczystość uświetniła chociaż jedna. Dzięki temu trzymam teraz na
kolanach dość pokaźny zbiór wspomnień. Strony przerzucam bardzo powoli,
zatrzymując się nieco dłużej przy tych, na których widnieje postać mojej mamy,
Evy. Jej piękne, falowane włosy, które odziedziczyłam po niej delikatnie
opadają wzdłuż jej szczupłej twarzy. I te oczy. Zawsze jej ich zazdrościłam.
Miały intensywnie niebieską barwę, a mama uwielbiała to podkreślać odpowiednim
makijażem i ubraniami. Może Anabelle trochę ją pod tym względem przypominała,
choć oczywiste było, że nikt nie będzie w stanie jej zastąpić. Nie przerażała
mnie wcale kwestia tego, że koleżanka taty mogłaby w „ten” sposób wkroczyć w
nasze życie. Wręcz przeciwnie, chciałam żeby Paul ułożył sobie na nowo życie,
tak jak chciała tego mama. Pamiętałam dokładnie jej smutny wyraz twarzy, gdy
czuła się tak źle, że nie mogła się nawet poruszyć. Każde słowo przynosiło jej
ogromny ból, a mimo to, powiedziała mi że jest ze mnie dumna i bardzo mnie
kocha. To zdanie prześladowało mnie później przez kilka miesięcy w nocnych
koszmarach, w których nie potrafiłam jej uratować. Cóż. Wydawałoby się proste,
że kobieta w tak zaawansowanym stadium raka ma raczej małe szanse, ale oboje z
tatą trwaliśmy przy niej i chyba do samego końca wierzyliśmy, że jednak wyzdrowieje.
Kiedy to wszystko się
zaczęło, był przy mnie Tom, z którym chodziłam w szkole średniej. Niestety jego
rodzina musiała się przeprowadzić, a my nie chcąc sobie utrudniać rozstaliśmy
się po trzech latach związku. To nie miało szans by przetrwać i bardzo szybko
się o tym przekonaliśmy. Kilka tygodni później nasz kontakt nieco osłabł, aż w
końcu całkiem zanikł. Uznałam to za naturalną kolej rzeczy – on zapewne ułożył
sobie życie z dala od tego miasta, gdzie nie spotkało go zbyt wiele dobrego.
Podobnie zresztą jak mnie.
Kolejny dzień spędzam
studiując w Internecie wszelkie informacje o magii jakie tylko udało mi się
znaleźć. Niestety, większość zupełnie nie pasuje do tego rodzaju magii w jaką zostałam
wtajemniczona. Jacob do samego wieczora nie daje żadnego znaku życia i
zastanawiam się czy to przez to, co mu powiedziałam wczoraj. Kilka razy zbieram
się z zamiarem, żeby do niego zadzwonić i przeprosić, ale nie znajduję w sobie
tyle odwagi i tchórzę.
W międzyczasie próbuję w garażu ćwiczyć swoje dary. Na początku nieco
niezdarnie, ale powoli zaczynam panować niemalże w zupełności nad ogniem.
Zamrażanie nadal mi nie wychodzi i nie potrafię dociec dlaczego.
Jake odzywa się dopiero pod koniec tygodnia.
„10.00 w Rosa Caffee?”
Początkowo dziwi mnie fakt, że chce spotkać się w miejscu publicznym,
ale zgadzam się i godzinę później przekraczam próg ulubionej kawiarni, gdzie
przy jednym ze stolików siedzi już Jacob. Ubrany jak zawsze na ciemno, w
przetarte dżinsy i czarną bluzę. Staję koło niego, ale nie odzywam się, bo
kompletnie nie wiem co powiedzieć. Gestem ręki nakazuje mi usiąść, a ja
posłusznie wykonuje polecenie.
- Przyszłaś – rzuca jedynie, zapewne by nieco rozluźnić panujące
napięcie.
- Tak. Jake… posłuchaj… - zaczynam, ale nie pozwala mi dokończyć.
- Przepraszam Nicole, wiem, zachowuję się jak kretyn, ale nie mogę
mówić o pewnych rzeczach tak po prostu. Powinienem cię rozumieć, bo kiedyś sam
to przerabiałem, ale to nie jest takie łatwe. Nie prosiłem cię przez ostatnie
dni o treningi, ponieważ uznałem, że potrzebujesz trochę czasu żeby ochłonąć.
Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem.
- To ja przepraszam. Nie powinnam była tak reagować. Powiedziałam o
kilka słów za dużo i teraz tego żałuję – ucinam i spuszczam wzrok. W
międzyczasie kelnerka przynosi nam gorącą czekoladę – taką jak lubię. Popijając
z porcelanowej filiżanki zastanawiam się czy powinnam dziś go jeszcze w ogóle o
cokolwiek pytać.
- Twój tata zaprosił mnie i moją matkę na kolację. Nie chciałbym,
abyśmy wszyscy czuli się niezręcznie. Próbowałem się wykręcić na wszystkie
możliwe sposoby, ale twój tato nie dawał za wygraną i tak długo mnie
przekonywał, że w końcu mu uległem. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
Dyskretnie oblizuję wargi po słodkim napoju, odstawiając filiżankę. Trochę krępuje
mnie myśl, że mam siedzieć z nimi przy jednym stole i udawać, że wszystko jest
w porządku.
- Czy twoja mama wie, że jestem Nobos?
- Tak – jego odpowiedź sprawia, że przeszywa mnie delikatny dreszcz.
- I jesteś pewien, że mój ojciec jeszcze tego nie wie?
- Złamałaby prawo, mówiąc mu o tym – odpowiada, a jego wzrok błądzi po
pomieszczeniu, byle tylko nie natrafić na mnie. Doskonale widzę, że Anabelle to
nie jest temat, który chciałby teraz poruszać. – Nikki, jeśli chcesz spytać o
coś jeszcze, to zrób to teraz i dajmy sobie już spokój z tymi pytaniami.
Skoro to odpowiednia chwila, postanawiam spytać o wszystko, co do tej
pory mnie dręczyło.
- Kto rzucił wtedy czar na mojego ojca? Żebym mogła tak spokojnie wyjść
z domu po tym pożarze?
- Jeden z Rady Starszych. Nie mam pojęcia kto. Ingerują w wiele
zdarzeń, choć często nie mamy o tym pojęcia.
- A doktor Wolf? Gdzie on się teraz podziewa? – obserwując jego reakcję
zauważam, że chyba nie spodziewał się tego pytania.
- Cóż… Nikt tego nie wie. Zaginął po twojej operacji.
- I nikt go nie szuka?
- Oczywiście że szuka, ale to nie jest takie łatwe, jeśli sam nie chce
być znaleziony.
- Kiedy zapytałam go kto oddał mi serce, a teraz tak ściślej mówiąc
duszę powiedział, że nie mogę tego wiedzieć. Czy ty też nie możesz tego zrobić?
To znaczy wyjawić mi kto teraz biega wolny jak ptak, kiedy ja muszę robić to
wszystko? – w moim głosie jest nutka ironii, ale nie mówię tego całkiem złośliwie.
- Złamałbym prawo jeśli bym ci powiedział.
- W porządku. To chyba wszystko, choć nie wydaje mi się, żebym czuła
się przez to lepiej. W zasadzie wiem niewiele więcej niż do tej pory.
Jacob delikatnie się uśmiecha, ale mam przeczucie, że jest to wymuszony
uśmiech. Dopija ostatni łyk gorącej czekolady i wychodzimy do naszego miejsca
ćwiczeń w starym, opuszczonym budynku. Chłopak jest pod wrażeniem moich
postępów co do ognia, a ja odczuwam lekkie ukłucie dumy.
Kiedy po raz kolejny usiłuję zamrozić lecące w moim kierunku nakrętki
od butelek, które rzuca we mnie Jake, rozlega się dźwięk mojej komórki. Widząc
na wyświetlaczu imię mojej przyjaciółki natychmiast odbieram.
- Hej Nikki! Nie uwierzysz co się stało! – mówi uradowana, jakby
wygrała szóstkę w totka.
- Nie mam pojęcia, ale zaraz mnie oczywiście w tym uświadomisz – śmieję
się, zerkając na Jacoba siedzącego w miejscu, gdzie kiedyś było okno.
- Jamie zabiera mnie na pół roku do swojej rodziny za granicę!
Jej słowa docierają do mnie w zwolnionym tempie, a w tle słyszę męski
głos, prawdopodobniej Jamiego, który kieruje w stronę rudowłosej jakieś
pretensje. Chwilę później odbiera jej telefon i w słuchawce rozlega się jego
miły, miękki głos.
- Nicole, nie tak miałaś się dowiedzieć… - jest załamany, zresztą
podobnie jak ja. – Poczekaj chwilę – przechodzi prawdopodobnie gdzieś, gdzie
Lisa nie może go słyszeć. – Nie mogę pozwolić jej skrzywdzić, zrozum mnie.
Każdego dnia boję się, że Oni znów czegoś będą ode mnie chcieć, a kiedy
odmówię, to nie skończy się na groźbach.
- W porządku Jamie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo.
I rozłączam się bez jakiegokolwiek pożegnania.
I naprawdę tak myślę.
Zrobiłabym wszystko, żeby chronić swoich bliskich. Boli mnie tylko fakt, że
znów zostanę całkiem sama. Pół roku to niby nie tak długo, ale co jeśli im się
tam spodoba? Jeśli nie wrócą? Moje życie straci sens, o ile któreś z tych
piekielnych stworzeń mi go nie odbierze.
- Złe wieści? – Jacob odrywa mnie od rozmyślań.
Nie odpowiadam, ale całe popołudnie wkładam swoją złość, smutek i ból w
trening.
Jak zwykle rozdział jest boski. :D Szkoda tylko, że Jamie i Lisa wyjeżdżają, bo ich lubię. xd No, ale nie będę narzekała, bo Nicole i Jacoba lubię bardziej. :3 Strasznie podoba mi się to jak piszesz.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :*
Hejo kochana! :3 To ja madziula0909 tylko zmieniłam nazwę (:
OdpowiedzUsuńRozdział baaardzo mi się podobał, ale... Był troszeczkę smutny. Współczuję bohaterce tej całej trudnej sytuacji. Na pewno musi być jej okropnie ciężko. Nie umiem sobie wyobrazić, jak się czuje. Wcale nie dziwię się, że wciąż się żali. ( takie odniosłam wrażenie ). Widać, że jest w tym wszystkim zagubiona.
Anabelle nie wygląda mu na jakąś osobę, jaka mogłaby skrzywdzić tatę Nicole. No bo jest to miła osóbka i mam nadzieję, że Nikki jakoś ją zaakceptuje (:
Heh. Ja na miejscu bohaterki to też wciąż bym zadawała te wszystkie pytania. Szkoda tylko, że nic się nie dowiedziała. Sama chciałbym być w końcu w to wtajemniczona :D
Och. Nie spodziewałam się, że przyjaciele Nicole wyjadą za granicę, ale... Jamie boi się o Lisę i mu się nie dziwię. Tak to bynajmniej będą bezpieczni. Mam taką nadzieję (:
To ja czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko i ślę buziaki! :***
Maggie
Nie dziwię się, że jest smutna i rozżalona. To nie jest fajne zostać kompletnie samemu bez przyjaciół albo bliskich ludzi, którym można powierzyć wszystkie swoje sekrety. To smutne, że Jamie i Lisa wyjeżdżają choć rozumiem, że to dla ich dobra. Mam tylko nadzieję, że Jake będzie w stanie zastąpić ich Nikki. No i że w ogóle będzie chciał... Ciekawa jestem czemu on w ogóle nie patrzy jej w oczy. Czego się boi?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! ;*
I dziękuję za komentarz u mnie;)
Pisz pisz ! Czekam na kolejny ! Ciekawość mnie zżera ! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń~ Rainy
Hej :-)
OdpowiedzUsuńI znów więcej pytań niż odpowiedzi.
Najbardziej nurtuje mnie to co się stało między Jacobem a jego mamą, że mają takie relacje. Ale tego narazie nie będzie mi dane się dowiedzieć. Szkoda że przyjaciele Niki wyjeżdżają, kto teraz będzie jej oparciem? Komu będzie mogła się wygadać, wypłakać? Oby nie Jacobowi, nie widzę go w tej roli.
Warto było czekać na taki rozdział.
Życzę mnóstwa weny :-)
Krótko mówiąc: Rozdział świetny :D/ Szaitan
OdpowiedzUsuńHejo :) rozdział super, zresztą jak zawsze ;) ciekawa jestem, jak będzie wyglądała ta kolacja- z pewnością sielankowej atmosfery nie będzie... To będzie trudne pół roku dla Nikki, zdala od najbliższych przyjaciół :( przynajmniej będzie miała Jacoba. Ale i tak zapewne będą się ciągle ze sobą sprzeczać. W każdym razie okaże się to w następnych rozdziałach. Zastanawia mnie, czy Nikki posiada jeszcze jakieś moce i jakie one mogłyby być... A jaką moc posiada Jacob? Oby wyjaśnił,o się to za niedługo ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na nn
Pozdrawiam ;*
Ach ta Nicole, nie ma dziewczyna łatwego życia. Najgorsze, że przy wszystkich ostatnich wydarzeniach, będzie musiała dodatkowo pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi na pół roku. Mam wrażenie, że przez to będzie jej jeszcze gorzej przetrwać przez wszystkie zmiany w jej życiu. Poza tym jestem ciekawa tej całej kolacji. Może jednak nie będzie na nie aż tak niezręcznie? Cóż czekam na ciąg dalszy. Rozdział bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wiele się tutaj działo, niestety też nie mam tyle czasu by nad wszystkim się zastanowić, ( tym razem naprawdę) więc powiem, że... Wciąż jestem zauroczona tym opowiadaniem, samym pomysłem! Mam nadzieję, że mnimo wyjazdu jej przyjaciół nie będzie tak źle, jak myśli. Czekam więc dalej na kolejną część, gdzie mam nadzieję, będę mogła skomentować w końcu jak należy! Całuje i pozdrawiam! :)x
OdpowiedzUsuń