.

wtorek, 23 czerwca 2015

Próba numer dwa



Rozdział XV 

    Stoję przed lustrem przyglądając się swojemu odbiciu. Mam na sobie granatową sukienkę do kolan, idealnie ułożone włosy oraz lekki makijaż. Całości dopełnia złoty wisiorek, którego nie zdejmuję praktycznie nigdy. Schodzę na dół, gdzie doglądam całości. Perfekcyjnie nakryty stół, świeże kwiaty, a wszystko utrzymane w kolorze lawendy. Razem z tatą spędziliśmy nad tym całe popołudnie. Chcieliśmy, żeby było wyjątkowo. Czułam, że będzie niezręcznie. Matka Jacoba i on w jednym pomieszczeniu, udając że wszystko jest w porządku. Nie mam pojęcia co popsuło ich relacje, ale na razie muszę odsunąć na bok swoją ciekawość. Ten wieczór musiał dobrze wypaść. Ze względu na tatę. Widziałam jak na siebie patrzą z Anabelle. Tego nie dało się nie zauważyć. Mimo iż Paul nie potrafi tego przyznać głośno, wiem że darzy ją wyjątkowym uczuciem. A ja? Cóż. Naprawdę ją lubię, choć w pewnym sensie zajmuje miejsce mojej mamy, ale jeśli tata może być szczęśliwy, to nie zamierzam stawać mu na drodze.
    Na zewnątrz zrobiło się już ciemno i przez kuchenne okno widzę tylko oświetlone przez lampy drogowe ulice. Jest cicho i spokojnie. W sąsiednich domach nadal świecą się światła. Odruchowo wzdrygam się słysząc dzwonek do drzwi. Biorę głęboki oddech. Tata pośpiesznie zaprasza ich do środka. Słyszę tylko ich stłumione głosy i śmiech. Zapewne Paul próbuje nieco ich rozluźnić sypiąc jakimś wyszukanym żartem, choć nie robi tego często. Właściwie rzadko się śmieje w mojej obecności. Nie mogę się w sumie mu dziwić: jego praca nie należy raczej do rozrywkowych.
   Wiem doskonale, że powinnam tam pójść i się chociaż przywitać, ale coś mnie blokuje. Dopiero gdy tata zagląda do kuchni prosząc mnie o przyjście do salonu, przełamuję się i posłusznie do nich dołączam. Anabelle wraz z Paulem siedzą na kanapie gorąco o czymś dyskutując. Przerywają, kiedy witam ich zachrypniętym głosem, lekko się uśmiechając. Anabelle ma na sobie dopasowaną, czarną sukienkę i mega wysokie czerwone szpilki. Klasycznie, ale wygląda pięknie. Sprężyste loki okalają jej uśmiechniętą twarz. Siadam obok Jacoba , na którego do tej pory nie zwróciłam jeszcze uwagi. No nieźle. Wygląda… inaczej. Zapewne to matka go do tego zmusiła, bo błękitna koszula, ciemne spodnie i ułożone włosy kompletnie mi do niego nie pasowały. To znaczy wygląda naprawdę dobrze. Właściwie mogłabym stwierdzić, że niejedna dziewczyna dałaby się dla niego pokroić, ale znając jego charakter i widząc jak nerwowo poprawia koszulę, zdaję sobie sprawę, że wcale mu ten strój nie odpowiada. Nie patrzy na mnie i siedzi w ciszy, przysłuchując się naszym rozmowom. Tata usilnie próbuje jakoś wciągnąć go w konwersację, ale tylko grzecznie odpowiada i natychmiast się wycofuje. Anabelle posyła mu proszące spojrzenie, które natychmiast zauważam .
- Zajmę się kolacją, a wy spokojnie sobie rozmawiajcie. Jake, pomożesz mi? – zwracam się do niego miękkim głosem.
- Pewnie.
     Kiedy znajdujemy się już w kuchni zapada niezręczna cisza. Zaglądam do piekarnika, gdzie piecze się kurczak i zapiekanka. Potrzebuje jeszcze około dwudziestu minut, zabieram się więc za przygotowywanie sałatki z grillowanymi truskawkami, szparagami i fetą.
- Dziękuje – mówi Jacob, biorąc z szuflady drugi nóż i krojąc składniki.
- Nie ma za co. Wiem, że jest ci ciężko, ale mój tata to naprawdę świetny facet.
- Wcale w to nie wątpię. To sprawa między mną, a matką.
Przytakuję tylko głową, wrzucam wszystko do miski i doprawiam. Podaję Jacobowi drugą łyżkę, a on udając że się kwasi po chwili wybucha śmiechem. Szybko idę za jego przykładem i w końcu nieco się rozluźniam. Nie jest wcale tak strasznie jak myślałam. Przynajmniej dopóki jesteśmy tutaj.
- Mogę cię o coś zapytać? Nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz – mówi kiedy się uspokajamy.
- Pewnie. Słucham.
- Nie masz za złe Anabelle… to znaczy… wiem, że twoja mama zmarła na raka. Nie czujesz się z tym dziwnie? Że twój tata i moja mama…?
- Pytasz czy mi to przeszkadza? Oczywiście, że nie. Ją lubię. Ciebie nie cierpię – odpowiadam, po czym uśmiecham się kpiąco. Atmosfera powagi natychmiastowo pryska.
- Założyłaś sukienkę, bo bałaś się że znów pękną ci spodnie? Czy może kapcie w króliczki ci do niej nie pasowały? – szczerzy się, a ja po raz kolejny wybucham śmiechem. Wyciągam kolację z piekarnika i przekładam na wielkie półmiski. Jake pomaga mi wszystko zanieść do salonu i w końcu siadamy do stołu.
    Początkowo wszystko idzie bardzo dobrze. Nawet Jacob włącza się do rozmowy i próbuje trochę żartować z moim tatą. Cieszy mnie fakt, że się stara, mimo iż pewnie wolałby być teraz gdzie indziej. Anabelle chwali przygotowaną przeze mnie i tatę kolację, rozmawiamy o naszych planach na przyszłość.
- Pracujesz gdzieś, uczysz się? – Paul zwraca się do Jacoba nakładając sobie kolejną porcję sałatki.
- Niestety nie. Ale chciałbym za jakiś czas spróbować wrócić na studia – jego odpowiedź mnie zaskakuje. Nie miałam pojęcia, że Jake studiował, a tym bardziej że przerwał te studia.
- Co studiowałeś?
- Historię starożytną.
Cóż. Wcale mnie to jakoś specjalnie nie dziwi. Ja nie poszłam na studia, bo przez chorobę miałam sporo nieobecności i ledwo udawało mi się nadgonić materiał. To sprawiło, że moje wyniki kończąc szkołę średnią nie były najlepsze.
   Tata postanawia nie drążyć tematu i szybko zmienia temat. Rozmawiamy jeszcze na nic nie znaczące tematy dość długo, aż w końcu proponuję Jacobowi krótki spacer. Widzę doskonale, że i on nie najlepiej się odnajduje w tej nieco sztucznej atmosferze. Paul początkowo nie chce się zgodzić, ale Jake przekonuje go swoimi zapewnieniami, że będzie mnie bronił przed wszystkimi złoczyńcami tego miasta. Tata wybucha śmiechem i nakazuje mi założyć kurtkę. Nadal zamartwia się o mnie jak o małą dziewczynkę.
    Kiedy wychodzimy na zewnątrz biorę głęboki wdech. Rześkie i chłodne już o tej porze powietrze działa odprężająco. Na nowo zaczynam rozmyślać o moich przyjaciołach. Z kim teraz będę rozmawiać wieczorami? Oglądać w milczeniu porażki filmowe? Kto wesprze mnie kiedy będzie naprawdę źle?
    Przez moment próbuje wyobrazić sobie Jacoba w tej roli, ale natychmiast odrzucam tę myśl. Jest zbyt skryty w sobie i nie potrafię mu tak do końca zaufać. Coś w nim nieustannie mnie niepokoi. W jednej chwili mi pomaga, a w drugiej sam odrzuca moją pomoc. Na wiele pytań z pewnością nie znam jeszcze odpowiedzi, ale w obecnej chwili nie powinnam się tym przejmować.
- Czego się boisz? – pytanie chłopaka wprawia mnie w kompletne osłupienie. O co właściwie pyta? Mam lekki lęk wysokości, nie cierpię pająków, ale to chyba nie to ma na myśli. Widząc moje zdziwienie natychmiast prostuje – Zapomniałaś że też jestem Heriatem?
Patrzę na niego jak na kompletnego kretyna, ponieważ zupełnie nie wiem co to ma do rzeczy.
- To znaczy, że ja również mam pewne… - rozmyśla nad doborem słowa – ...umiejętności.
- Czytasz w myślach? – jestem przerażona. Nie chciałabym za żadne skarby, by ktoś nieustannie wiedział o czym myślę. To jak grzebanie w mózgu, tylko może trochę mniej bolesne.
- Nie, głuptasie. – śmieje się. Wolnym krokiem przechadzamy się po chodniku wzdłuż oświetlonej drogi. – Empatia. Wiesz co to?
Czy on naprawdę uważał mnie za taką idiotkę? Teraz w końcu rozumiałam, dlaczego kiedy rozmawiałam z nim przez telefon wydawało mi się, że dokładnie wie co myślę. 
- Pewnie że tak. To zdolność do odczuwania tego, co czują inni.
- Tak w wielkim skrócie. A teraz czuję, że czegoś się boisz. Chcesz o tym pogadać? – barwa jego głosu staje się jeszcze bardziej miękka. Usiłuje dać mi znać, że mogę na nim polegać, ale kręcę tylko przecząco głową i natychmiast zmieniam temat. Po kilkunastu minutach, całkiem przemarznięci, zawracamy w kierunku mojego domu, gdzie z całą pewnością Anabelle i Paul czekają już na nas z deserem. Szczelniej otulam się szalem, pragnąć zachować resztki ciepła.     
       W progu słyszymy już głośne śmiechy i strzępki rozmowy. Zdejmujemy wierzchnie okrycia i dołączamy do salonu. Tata wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Miło na to patrzeć.
- No jesteście w końcu. Mamy wam coś do przekazania. – mówi Paul, po czym ujmuje delikatnie dłoń Anabelle. W pierwszej chwili szukam na niej wzrokiem pierścionka, ale kiedy go nie zauważam, czekam na rozwój sytuacji. – Zaproponowałem Anabelle, aby z nami zamieszkała. Oczywiście razem z tobą Jacobie.
     Zapada niewyobrażalna cisza. Odruchowo spoglądam w stronę Jacoba. Jest strasznie blady, a jego wzrok utkwiony w ich złączonych dłoniach. Resztą sił próbuje się powstrzymać, żeby stąd nie wybiec. Jego napięte mięśnie wskazują, że całkiem się tego nie spodziewał. W oczach ma złość. Może nawet nienawiść, ale jak można nienawidzić swojej matki tak bardzo? Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
    Aby sytuacja nie zrobiła się jeszcze głupsza, teatralnie podchodzę do Anabelle i Paula gorąco ich ściskając i gratulując. Jake stoi w miejscu. Tata zaczyna snuć plany jak przemeblujemy mieszkanie, aby znalazły się dla nich odpowiednie miejsca.
O co tu właściwie chodziło?

                                                                              ***

  Razem z tatą zabieramy się za sprzątanie stołu, podczas gdy Anabelle oferuje się, że w tym czasie pozmywa naczynia. Paul wychodzi na chwilę, by przynieść drewna do kominka, a ja staję przed wejściem do kuchni, skąd dobiegają mnie odgłosy kłótni.
- Nie wierzę, że to robisz.
- To nie jest twoja sprawa. Doskonale o tym wiesz. A poza tym, nie powiedziałam, że na pewno się zgodzę.
- Minął zaledwie tydzień. Jeden pieprzony tydzień, a ty robisz coś takiego!
Ze strachem przysłuchuje się temu co mówią, próbując jakoś poskładać wszystko w całość.
- Czy Paul w ogóle wie w co się pakuje?
Anabelle nie odpowiada, najwidoczniej zaskoczona pytaniem. O czym mój tata powinien wiedzieć?
- Nie kochałam ojca i byłeś tego świadom.
Zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy odruchowo wstrzymuję oddech. Delikatnie przesuwam się bliżej drzwi, by móc lepiej słyszeć. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale w końcu to miało coś wspólnego także z moim ojcem.
- Szkoda, że nie wiedział, że go zdradzałaś. Wtedy nie zgodziłby się na tą całą szopkę.
      Czy właśnie usłyszałam, że Anabelle zdradzała swojego męża z moim tatą? To niemożliwe! Przecież Paul musiał wiedzieć, że jest po ślubie. Nie wpakowałby się w coś takiego! Ze zdumienia zakrywam usta ręką, ale nieopacznie przesuwając się nieco w bok, potykam się i uderzam w drzwi, które otwierają się na oścież, ukazując przerażonych Anabelle i Jacoba. W moim oczach natychmiast ukazują się łzy i szybko wybiegam z domu, nie zadawając sobie nawet trudu by wziąć z holu wiszący tam płaszcz. Biegnę przed siebie, nie mając pojęcia co teraz zrobić, a słone łzy przesłaniają mi drogę. To się nie dzieje. To nieprawda. Ludzie nie są tak okrutni, prawda?
     Doskonale wiedziałam, że są. Nawet bardzo. Znajdują twój słaby punkt i uderzają w niego z całą siłą, tak, byś uległ całkowitej rozsypce, a oni mogli patrzeć na odnoszoną przez ciebie porażkę. Zaufać komuś, by ktoś bezwzględnie to wykorzystał. Wpuścić do swojego życia po to, by patrzeć jak odchodzi. Zawsze odchodzili. Gdyby tak nie było, nie byłabym teraz sama. Znowu.
    Kierowana podświadomością, nie przejmując się panującym na dworze chłodem i tym, że poruszanie się po mieście o tej porze nie należy do najbardziej rozważnych posunięć, zmierzam do opuszczonego budynku, gdzie ćwiczyłam z Jakiem. Całą złość kieruję na leżącą w kącie kupę gruzu, a w moich dłoniach natychmiast pojawia się kula ognia, którą rzucam w jej kierunku. Płomień od razu gaśnie, więc tworzę kolejne, wkładając w to całą frustrację. Ciskam nimi we wszelkie przeszkody jakie napotykam w polu swojego widzenia, raz za razem. Cholerna rodzina kłamców. Sterta papierów zaczyna tlić się małym płomieniem, ale chłód i wiejący przez otwory okienne wiatr szybko je gaszą. Wybucham niepohamowanym płaczem, opierając się o lodowatą ścianę budynku.
Mój szloch przerywa stanowczy, męski głos.
- Idealnie. Możemy sprawdzić czego się do tej pory nauczyłaś – a kiedy podnoszę głowę, moim oczom ukazuje się wysoki, postawny mężczyzna. Prawdopodobnie w wieku mojego ojca. Ma na sobie długą, czarną szatę, niczym ze średniowiecza, przepasaną siwym pasem. Na jego twarzy widoczny jest spory zarost, a ironiczny uśmiech przyprawia mnie o dreszcze.
- Nie rozumiem? Kim pan jest?
      Uśmiecha się jeszcze szerzej i unosi przed siebie dłonie. Ogromna siła unosi mnie do góry, tak, że nie dotykam nogami do podłoża. Próbuję się wyrwać z tego niewidzialnego uścisku, ale bezskutecznie. Ogarnia mnie strach, ale szybko próbuję się uspokoić i tworzę kolejną kulę ognia, kierując ją w stronę mężczyzny. Upadam na popękaną, betonową podłogę i ze złością zauważam, że mojemu przeciwnikowi nic się nie stało. Zdążył się uchylić, co właściwie wcale nie powinno mnie dziwić.
- Nieźle, ale to nadal za mało – śmieje się sztucznie.
Kierowana złością próbuję ponownie go zaatakować, ale każda próba kończy się jednakowym niepowodzeniem. Drżę, kiedy w jego dłoni nagle pojawia się mały sztylet.
Zamachnięcie… i rzut… 
I właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że mam przed sobą jednego z Centyriusów.

niedziela, 21 czerwca 2015

Informacje

Garść informacji.
Mianowicie, ostatnio nieco się u mnie działo, dlatego rozdziały są dodawane z tak dużym opóźnieniem. Jestem w trakcie pisania piętnastego, więc myślę że w zbliżającym się tygodniu powinien się wreszcie ukazać.
Poza tym, jak zapewne zauważyliście otrzymałam już zamówiony u Panda Graphics nowy szablon. Jak wam się podoba? :)
W najbliższym czasie będę więc wprowadzać jeszcze ewentualne braki w podstronach i gadżetach.
Zapraszam też do zajrzenia do zakładek, które niedawno się pojawiły, takich jak chociażby "Stwory i pojęcia", gdzie możecie na bieżąco śledzić opisy pojawiających się w opowiadaniu stworów oraz nazw.
Jestem też w trakcie nadrabiania zaległości na waszych blogach.
Miłego dnia :)