Rozdział XV
Stoję przed lustrem
przyglądając się swojemu odbiciu. Mam na sobie granatową sukienkę do kolan,
idealnie ułożone włosy oraz lekki makijaż. Całości dopełnia złoty wisiorek,
którego nie zdejmuję praktycznie nigdy. Schodzę na dół, gdzie doglądam całości.
Perfekcyjnie nakryty stół, świeże kwiaty, a wszystko utrzymane w kolorze
lawendy. Razem z tatą spędziliśmy nad tym całe popołudnie. Chcieliśmy, żeby
było wyjątkowo. Czułam, że będzie niezręcznie. Matka Jacoba i on w jednym pomieszczeniu,
udając że wszystko jest w porządku. Nie mam pojęcia co popsuło ich relacje, ale
na razie muszę odsunąć na bok swoją ciekawość. Ten wieczór musiał dobrze
wypaść. Ze względu na tatę. Widziałam jak na siebie patrzą z Anabelle. Tego nie
dało się nie zauważyć. Mimo iż Paul nie potrafi tego przyznać głośno, wiem że
darzy ją wyjątkowym uczuciem. A ja? Cóż. Naprawdę ją lubię, choć w pewnym
sensie zajmuje miejsce mojej mamy, ale jeśli tata może być szczęśliwy, to nie
zamierzam stawać mu na drodze.
Na zewnątrz zrobiło się już
ciemno i przez kuchenne okno widzę tylko oświetlone przez lampy drogowe ulice.
Jest cicho i spokojnie. W sąsiednich domach nadal świecą się światła. Odruchowo
wzdrygam się słysząc dzwonek do drzwi. Biorę głęboki oddech. Tata pośpiesznie
zaprasza ich do środka. Słyszę tylko ich stłumione głosy i śmiech. Zapewne Paul
próbuje nieco ich rozluźnić sypiąc jakimś wyszukanym żartem, choć nie robi tego
często. Właściwie rzadko się śmieje w mojej obecności. Nie mogę się w sumie mu
dziwić: jego praca nie należy raczej do rozrywkowych.
Wiem doskonale, że powinnam
tam pójść i się chociaż przywitać, ale coś mnie blokuje. Dopiero gdy tata
zagląda do kuchni prosząc mnie o przyjście do salonu, przełamuję się i
posłusznie do nich dołączam. Anabelle wraz z Paulem siedzą na kanapie gorąco o
czymś dyskutując. Przerywają, kiedy witam ich zachrypniętym głosem, lekko
się uśmiechając. Anabelle ma na sobie dopasowaną, czarną sukienkę i mega
wysokie czerwone szpilki. Klasycznie, ale wygląda pięknie. Sprężyste loki
okalają jej uśmiechniętą twarz. Siadam obok Jacoba , na którego do tej pory nie
zwróciłam jeszcze uwagi. No nieźle. Wygląda… inaczej. Zapewne to matka go do
tego zmusiła, bo błękitna koszula, ciemne spodnie i ułożone włosy kompletnie mi
do niego nie pasowały. To znaczy wygląda naprawdę dobrze. Właściwie mogłabym
stwierdzić, że niejedna dziewczyna dałaby się dla niego pokroić, ale znając
jego charakter i widząc jak nerwowo poprawia koszulę, zdaję sobie sprawę, że wcale mu ten
strój nie odpowiada. Nie patrzy na mnie i siedzi w ciszy, przysłuchując się
naszym rozmowom. Tata usilnie próbuje jakoś wciągnąć go w konwersację, ale
tylko grzecznie odpowiada i natychmiast się wycofuje. Anabelle posyła mu
proszące spojrzenie, które natychmiast zauważam .
- Zajmę się kolacją, a wy spokojnie sobie rozmawiajcie. Jake, pomożesz
mi? – zwracam się do niego miękkim głosem.
- Pewnie.
Kiedy znajdujemy się już w
kuchni zapada niezręczna cisza. Zaglądam do piekarnika, gdzie piecze się
kurczak i zapiekanka. Potrzebuje jeszcze około dwudziestu minut, zabieram się
więc za przygotowywanie sałatki z grillowanymi truskawkami, szparagami i fetą.
- Dziękuje – mówi Jacob, biorąc z szuflady drugi nóż i krojąc
składniki.
- Nie ma za co. Wiem, że jest ci ciężko, ale mój tata to naprawdę
świetny facet.
- Wcale w to nie wątpię. To sprawa między mną, a matką.
Przytakuję tylko głową, wrzucam wszystko do miski i doprawiam. Podaję
Jacobowi drugą łyżkę, a on udając że się kwasi po chwili wybucha śmiechem.
Szybko idę za jego przykładem i w końcu nieco się rozluźniam. Nie jest wcale
tak strasznie jak myślałam. Przynajmniej dopóki jesteśmy tutaj.
- Mogę cię o coś zapytać? Nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz – mówi
kiedy się uspokajamy.
- Pewnie. Słucham.
- Nie masz za złe Anabelle… to znaczy… wiem, że twoja mama zmarła na
raka. Nie czujesz się z tym dziwnie? Że twój tata i moja mama…?
- Pytasz czy mi to przeszkadza? Oczywiście, że nie. Ją lubię. Ciebie
nie cierpię – odpowiadam, po czym uśmiecham się kpiąco. Atmosfera powagi
natychmiastowo pryska.
- Założyłaś sukienkę, bo bałaś się że znów pękną ci spodnie? Czy może
kapcie w króliczki ci do niej nie pasowały? – szczerzy się, a ja po raz
kolejny wybucham śmiechem. Wyciągam kolację z piekarnika i przekładam na
wielkie półmiski. Jake pomaga mi wszystko zanieść do salonu i w końcu siadamy
do stołu.
Początkowo wszystko idzie
bardzo dobrze. Nawet Jacob włącza się do rozmowy i próbuje trochę żartować z
moim tatą. Cieszy mnie fakt, że się stara, mimo iż pewnie wolałby być teraz
gdzie indziej. Anabelle chwali przygotowaną przeze mnie i tatę kolację,
rozmawiamy o naszych planach na przyszłość.
- Pracujesz gdzieś, uczysz się? – Paul zwraca się do Jacoba nakładając
sobie kolejną porcję sałatki.
- Niestety nie. Ale chciałbym za jakiś czas spróbować wrócić na studia
– jego odpowiedź mnie zaskakuje. Nie miałam pojęcia, że Jake studiował, a tym
bardziej że przerwał te studia.
- Co studiowałeś?
- Historię starożytną.
Cóż. Wcale mnie to jakoś specjalnie nie dziwi. Ja nie poszłam na
studia, bo przez chorobę miałam sporo nieobecności i ledwo udawało mi się
nadgonić materiał. To sprawiło, że moje wyniki kończąc szkołę średnią nie były
najlepsze.
Tata postanawia nie drążyć
tematu i szybko zmienia temat. Rozmawiamy jeszcze na nic nie znaczące tematy
dość długo, aż w końcu proponuję Jacobowi krótki spacer. Widzę doskonale, że i
on nie najlepiej się odnajduje w tej nieco sztucznej atmosferze. Paul
początkowo nie chce się zgodzić, ale Jake przekonuje go swoimi zapewnieniami,
że będzie mnie bronił przed wszystkimi złoczyńcami tego miasta. Tata wybucha
śmiechem i nakazuje mi założyć kurtkę. Nadal zamartwia się o mnie jak o małą
dziewczynkę.
Kiedy wychodzimy na zewnątrz
biorę głęboki wdech. Rześkie i chłodne już o tej porze powietrze działa
odprężająco. Na nowo zaczynam rozmyślać o moich przyjaciołach. Z kim teraz będę
rozmawiać wieczorami? Oglądać w milczeniu porażki filmowe? Kto wesprze mnie
kiedy będzie naprawdę źle?
Przez moment próbuje
wyobrazić sobie Jacoba w tej roli, ale natychmiast odrzucam tę myśl. Jest zbyt
skryty w sobie i nie potrafię mu tak do końca zaufać. Coś w nim nieustannie
mnie niepokoi. W jednej chwili mi pomaga, a w drugiej sam odrzuca moją pomoc.
Na wiele pytań z pewnością nie znam jeszcze odpowiedzi, ale w obecnej chwili
nie powinnam się tym przejmować.
- Czego się boisz? – pytanie chłopaka wprawia mnie w kompletne osłupienie.
O co właściwie pyta? Mam lekki lęk wysokości, nie cierpię pająków, ale to chyba
nie to ma na myśli. Widząc moje zdziwienie natychmiast prostuje – Zapomniałaś że
też jestem Heriatem?
Patrzę na niego jak na kompletnego kretyna, ponieważ zupełnie nie wiem
co to ma do rzeczy.
- To znaczy, że ja również mam pewne… - rozmyśla nad doborem słowa – ...umiejętności.
- Czytasz w myślach? – jestem przerażona. Nie chciałabym za żadne
skarby, by ktoś nieustannie wiedział o czym myślę. To jak grzebanie w mózgu,
tylko może trochę mniej bolesne.
- Nie, głuptasie. – śmieje się. Wolnym krokiem przechadzamy się po
chodniku wzdłuż oświetlonej drogi. – Empatia. Wiesz co to?
Czy on naprawdę uważał mnie za taką idiotkę? Teraz w końcu rozumiałam,
dlaczego kiedy rozmawiałam z nim przez telefon wydawało mi się, że dokładnie
wie co myślę.
- Pewnie że tak. To zdolność do odczuwania tego, co czują inni.
- Tak w wielkim skrócie. A teraz czuję, że czegoś się boisz. Chcesz o
tym pogadać? – barwa jego głosu staje się jeszcze bardziej miękka. Usiłuje dać
mi znać, że mogę na nim polegać, ale kręcę tylko przecząco głową i natychmiast zmieniam temat. Po kilkunastu minutach, całkiem przemarznięci, zawracamy w
kierunku mojego domu, gdzie z całą pewnością Anabelle i Paul czekają już na nas
z deserem. Szczelniej otulam się szalem, pragnąć zachować resztki ciepła.
W progu słyszymy już
głośne śmiechy i strzępki rozmowy. Zdejmujemy wierzchnie okrycia i dołączamy do
salonu. Tata wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Miło na to patrzeć.
- No jesteście w końcu. Mamy wam coś do przekazania. – mówi Paul, po
czym ujmuje delikatnie dłoń Anabelle. W pierwszej chwili szukam na niej
wzrokiem pierścionka, ale kiedy go nie zauważam, czekam na rozwój sytuacji. –
Zaproponowałem Anabelle, aby z nami zamieszkała. Oczywiście razem z tobą
Jacobie.
Zapada niewyobrażalna cisza.
Odruchowo spoglądam w stronę Jacoba. Jest strasznie blady, a jego wzrok
utkwiony w ich złączonych dłoniach. Resztą sił próbuje się powstrzymać, żeby
stąd nie wybiec. Jego napięte mięśnie wskazują, że całkiem się tego nie
spodziewał. W oczach ma złość. Może nawet nienawiść, ale jak można nienawidzić
swojej matki tak bardzo? Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
Aby sytuacja nie zrobiła się
jeszcze głupsza, teatralnie podchodzę do Anabelle i Paula gorąco ich ściskając
i gratulując. Jake stoi w miejscu. Tata zaczyna snuć plany jak przemeblujemy
mieszkanie, aby znalazły się dla nich odpowiednie miejsca.
O co tu właściwie chodziło?
***
Razem z tatą zabieramy się za sprzątanie stołu, podczas gdy Anabelle oferuje się, że w tym czasie pozmywa naczynia. Paul wychodzi na chwilę, by przynieść drewna do kominka, a ja staję przed wejściem do kuchni, skąd dobiegają mnie odgłosy kłótni.
Razem z tatą zabieramy się za sprzątanie stołu, podczas gdy Anabelle oferuje się, że w tym czasie pozmywa naczynia. Paul wychodzi na chwilę, by przynieść drewna do kominka, a ja staję przed wejściem do kuchni, skąd dobiegają mnie odgłosy kłótni.
- Nie wierzę, że to robisz.
- To nie jest twoja sprawa. Doskonale o tym wiesz. A poza tym, nie
powiedziałam, że na pewno się zgodzę.
- Minął zaledwie tydzień. Jeden pieprzony tydzień, a ty robisz coś
takiego!
Ze strachem przysłuchuje się temu co mówią, próbując jakoś poskładać
wszystko w całość.
- Czy Paul w ogóle wie w co się pakuje?
Anabelle nie odpowiada, najwidoczniej zaskoczona pytaniem. O czym mój
tata powinien wiedzieć?
- Nie kochałam ojca i byłeś tego świadom.
Zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy odruchowo wstrzymuję oddech.
Delikatnie przesuwam się bliżej drzwi, by móc lepiej słyszeć. Wiem, że nie
powinnam tego robić, ale w końcu to miało coś wspólnego także z moim ojcem.
- Szkoda, że nie wiedział, że go zdradzałaś. Wtedy nie zgodziłby się na
tą całą szopkę.
Czy właśnie usłyszałam, że
Anabelle zdradzała swojego męża z moim tatą? To niemożliwe! Przecież Paul
musiał wiedzieć, że jest po ślubie. Nie wpakowałby się w coś takiego! Ze
zdumienia zakrywam usta ręką, ale nieopacznie przesuwając się nieco w bok,
potykam się i uderzam w drzwi, które otwierają się na oścież, ukazując
przerażonych Anabelle i Jacoba. W moim oczach natychmiast ukazują się łzy i
szybko wybiegam z domu, nie zadawając sobie nawet trudu by wziąć z holu wiszący
tam płaszcz. Biegnę przed siebie, nie mając pojęcia co teraz zrobić, a słone
łzy przesłaniają mi drogę. To się nie dzieje. To nieprawda. Ludzie nie są tak
okrutni, prawda?
Doskonale wiedziałam, że są.
Nawet bardzo. Znajdują twój słaby punkt i uderzają w niego z całą siłą, tak,
byś uległ całkowitej rozsypce, a oni mogli patrzeć na odnoszoną przez ciebie
porażkę. Zaufać komuś, by ktoś bezwzględnie to wykorzystał. Wpuścić do swojego
życia po to, by patrzeć jak odchodzi. Zawsze odchodzili. Gdyby tak nie było,
nie byłabym teraz sama. Znowu.
Kierowana podświadomością,
nie przejmując się panującym na dworze chłodem i tym, że poruszanie się po
mieście o tej porze nie należy do najbardziej rozważnych posunięć, zmierzam do
opuszczonego budynku, gdzie ćwiczyłam z Jakiem. Całą złość kieruję na leżącą w
kącie kupę gruzu, a w moich dłoniach natychmiast pojawia się kula ognia, którą
rzucam w jej kierunku. Płomień od razu gaśnie, więc tworzę kolejne, wkładając w
to całą frustrację. Ciskam nimi we wszelkie przeszkody jakie napotykam w polu
swojego widzenia, raz za razem. Cholerna rodzina kłamców. Sterta papierów
zaczyna tlić się małym płomieniem, ale chłód i wiejący przez otwory okienne
wiatr szybko je gaszą. Wybucham niepohamowanym płaczem, opierając się o
lodowatą ścianę budynku.
Mój szloch przerywa stanowczy, męski głos.
- Idealnie. Możemy sprawdzić czego się do tej pory nauczyłaś – a kiedy
podnoszę głowę, moim oczom ukazuje się wysoki, postawny mężczyzna.
Prawdopodobnie w wieku mojego ojca. Ma na sobie długą, czarną szatę, niczym ze
średniowiecza, przepasaną siwym pasem. Na jego twarzy widoczny jest spory
zarost, a ironiczny uśmiech przyprawia mnie o dreszcze.
- Nie rozumiem? Kim pan jest?
Uśmiecha się jeszcze
szerzej i unosi przed siebie dłonie. Ogromna siła unosi mnie do góry, tak, że
nie dotykam nogami do podłoża. Próbuję się wyrwać z tego niewidzialnego
uścisku, ale bezskutecznie. Ogarnia mnie strach, ale szybko próbuję się
uspokoić i tworzę kolejną kulę ognia, kierując ją w stronę mężczyzny. Upadam na
popękaną, betonową podłogę i ze złością zauważam, że mojemu przeciwnikowi nic
się nie stało. Zdążył się uchylić, co właściwie wcale nie powinno mnie dziwić.
- Nieźle, ale to nadal za mało – śmieje się sztucznie.
Kierowana złością próbuję ponownie go zaatakować, ale każda próba
kończy się jednakowym niepowodzeniem. Drżę, kiedy w jego dłoni nagle pojawia
się mały sztylet.
Zamachnięcie… i rzut…
I właśnie w tej chwili uświadamiam sobie, że mam przed sobą jednego z Centyriusów.