Rozdział XI
Przemierzam z Jacobem przez puste uliczki
miasta, o których do tej pory nie miałam pojęcia. W mojej głowie kłębią się
kolejne pytania. Wiatr nieco przybrał na sile, przez co moje uszy i czubek nosa
są już całkiem przemarznięte. Próbuję nieco je ogrzać, energicznie pocierając,
co przynosi jedynie chwilową ulgę. Zapinam ostatni guzik mojego płaszcza
licząc, że chociaż to nieco mi pomoże. Szarooki nie zatrzymuje się nawet na
chwilę i nie odpowiada na moje pytania, szybko więc ich zaprzestaję.
Najwidoczniej sam uzna, kiedy będzie w stanie mi na nie łaskawie odpowiedzieć.
Cała sytuacja zaczyna mnie powoli irytować.
Mimo iż było południe,
miejsca, które mijamy wydają się jakby pozbawione życia. Nie mam zielonego
pojęcia dokąd chłopak mnie ciągnie, a z każdą minutą i miniętym budynkiem moje
zdenerwowanie i ciekawość rośnie w jednakowym tempie. W końcu zabudowania coraz
bardziej się rozrzedzają i trafiamy gdzieś poza miasto, w odległości dobrych
kilku kilometrów od mojego domu.
Moim oczom ukazuje się
długi, niezbyt wysoki budynek, wyglądający jak opuszczona hala magazynowa.
Odrapane ściany, wybite szyby okienne i porozrzucane śmieci zupełnie nie
zachęcają do wejścia, ale domyślam się, że to właśnie cel naszej podróży.
Staram się wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie, jednak nic nie przychodzi mi
na myśl. Jestem zdana na Jacoba, który wchodzi pewnym krokiem do środka budynku
przez frontowe drzwi, a raczej miejsce, gdzie powinny one być. Waham się przez
moment, ale chwilę później ruszam za nim. Przechodzimy wąskim korytarzem w głąb
obiektu. Docieramy do dużego pomieszczenia, które z pozoru wydaje się całkiem
puste. W kącie jednak leżą butelki po alkoholu, paczki po papierosach, mnóstwo
niepotrzebnych śmieci, stare meble i inne tym podobne rupiecie.
Jacob opiera się o
szarą ścianę, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
- No dobra, jeśli zaraz nie wytłumaczysz mi co tu robimy, zacznę się
ciebie naprawdę bać. – w końcu przerywam niezręczną ciszę.
- Musimy sprawdzić, jakie masz dary.
Coś w tym wszystkim mi nie gra.
- Przecież chyba to już wiemy? Są związane z ogniem, tak?
Jake nerwowo przeczesuje palcami swoją czarną czuprynę.
- Nie jestem tego taki pewien.
- To o co chodzi? Miałeś mi wszystko wyjaśnić po drodze, ale oczywiście
tego nie zrobiłeś. – jestem już totalnie zdezorientowana i wściekła za to, że
muszę wymuszać od niego kolejne odpowiedzi. Jacob milczy, a ja wydaję tylko
dziki okrzyk frustracji, po czym ruszam w stronę wyjścia. Po chwili czuje jego
ciepłą dłoń na swoim nadgarstku, która stanowczo, ale nie boleśnie, sprawia że
się zatrzymuję. Próbuję się wyswobodzić, ale bezskutecznie.
- Przepraszam. W tym wszystkim zapominam, że sam kiedyś tak się
zachowywałem.
Jego słowa wywołują u
mnie dziwną reakcję. Teoretycznie wiem, że jest Heriatem, czyli półśmiertelnym,
ale mimo to czuję dziwne ukłucie w żołądku, wyobrażając sobie jego na moim
miejscu. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam, choć on powinien to doskonale
zrozumieć.
- Żeby sprawdzić jakie masz dary, nie możemy tego robić w twoim pokoju,
bo raczej na przypalonej podłodze by się nie skończyło. Dlatego przyszliśmy do
tego miejsca. Sam ćwiczyłem tu swoje umiejętności. Na początek zajmijmy się
tym, co już wiemy. Widzisz tamtą kartkę? Spal ją.
Nie dowierzam swojemu
słuchowi. Jak mam niby to zrobić? Do tej pory wszystkie przypadki związane z
ogniem były zupełnie przypadkowe i nie miałam nad nimi kontroli. Teraz miałam
to zrobić zupełnie świadomie.
- Nie wiem jak. – szepczę.
- To złe uczucia, takie jak strach, gniew czy inne tym podobne wywołują
pewne reakcje. Spróbuj. Pomyśl o czymś naprawdę złym, co przytrafiło się tobie
lub komuś z twoich bliskich.
Odruchowo myślę o okresie
po śmierci mamy. Tak. Wtedy było naprawdę źle. Nigdy wcześniej nie czułam się
tak samotna i zawiedziona, choć doskonale wiedziałam, że nie ma w tym jej winy.
Obwiniałam ją o to, że zostawiła mnie i tatę samych. Dopiero po pewnym czasie
byłam w stanie się z tym pogodzić. Przepłakałam wiele nocy, robiłam głupie
rzeczy. Kiedy wspominam jej złote loki i orzechowe oczy doświadczam ucisku w
sercu. Czy to właśnie to ma mi pomóc? Ból?
Na moim czole zaczynają
błyszczeć się drobne kropelki potu. Siłą powstrzymuję się, żeby się nie
rozpłakać. Spoglądam na Jacoba. Jego mina sugeruje, iż jestem na dobrej drodze.
Maksymalnie się skupiam i przenoszę wzrok na kartkę, którą mi wskazał.
„No
dalej, spal się” – mówię do siebie w myślach. Niestety nie przynosi to żadnego
rezultatu, ale nie poddaję się tak łatwo. Zbieram w sobie całą siłę.
„Ogień”. Podziałało. Kartka zaczyna lekko się tlić najpierw szarawym
płomieniem, po to by za chwilę cała stanąć w językach ognia.
- Udało się! – wykrzykuję podskakując z radości. – Widziałeś? Zrobiłam
to!
Jacob lekko się uśmiecha kiwając głową.
- Spróbuj ja teraz ugasić.
Zachęcona wcześniejszym powodzeniem na nowo się skupiam. „Woda”. Nic.
Powtarzam w myślach z większą intensywnością. „Woda”. Podejmuję kilka kolejnych
prób, jednak bezskutecznie. Zdezorientowana i zawiedziona poddaję się, unosząc
ręce w geście kapitulacji.
- A więc to nie żywioły… - mruczy pod nosem.
- Czym się tak martwisz?
- Nie mogę rozgryźć w którym kierunku poszły twoje umiejętności. A
raczej pójdą, bo jak na razie potrafisz jedynie nadpalić swoje wypracowanie,
żeby mieć wymówkę dla opuszczenia szkoły. – uśmiecha się, ale dostrzegam w jego
oczach zmartwienie. Tak bardzo chciałbym mu pomóc. Przede wszystkim jemu, ale
także i sobie. Dowiedzieć się w końcu kim naprawdę jestem, co potrafię.
Jake podnosi z ziemi
jakąś zakrętkę, chwilę obracając ją w dłoniach. Podnosi głowę i patrzy na mnie
jakby chciał mnie zabić, a następnie rzuca nią w moim kierunku. Odruchowo wydaję z
siebie okrzyk przerażenia i podnoszę ręce tak, aby zasłonić nimi twarz. Nie
odczuwam jednak spodziewanego bólu, choć wiedziałam doskonale, że nie może mi
zrobić krzywdy zwykłą zakrętką. Po chwili słyszę cichy dźwięk, jak coś lekko
uderza o betonową podłogę pomieszczenia. Wolno odsuwam ręce i widzę przedmiot,
którym we mnie rzucił Jacob dosłownie kilkadziesiąt centymetrów przede mną.
- Strzał w dziesiątkę – powiedział zadowolony.
- Zwariowałeś? Co to miało być?
- Jeden z twoich darów. To niesamowite jak szybko się ujawniają.
Otwieram usta ze zdziwienia. Nie do końca rozumiem na czym on polega,
milczę więc, oczekując na wyjaśnienia za strony chłopaka.
- Spowalnianie molekuł, czyli potocznie mówiąc zamrażanie. Wygląda na
to, że już nigdy nie spóźnisz się na autobus.
Powoli dociera do mnie
sens jego słów. Zamrażanie. Wow. Nadal wydaje mi się to tak nierealne, ale
ekscytujące. Chciałabym od razu wiedzieć, czy potrafię coś jeszcze, ale za sobą
słyszę melodyjny, męski głos, który krzyżuje moje plany.
- W końcu was znalazłem.
__________
Zapraszam do odkrycia nowej zakładki "Zagadki" :)