Rozdział
V
Kiedy zaczynam się budzić,
pierwsze co zauważam to tatę, siedzącego tak jak zawsze na szpitalnym krześle,
wspartego na łokciach i wpatrującego się we mnie jak w obrazek. Niepewnie
przechylam głowę nieco w bok, układając ją w wygodniejszej pozycji, by móc obserwować Paula.
przechylam głowę nieco w bok, układając ją w wygodniejszej pozycji, by móc obserwować Paula.
- Tato… - zaczynam, ale głos mam
zachrypnięty, a powieki niemalże same mi się zamykają. Zbieram się z wszystkich sił i ponawiam próbę
wydobycia z siebie głosu. – Tato…
Paul od razu się zrywa i nie wiem
który raz z kolei widzę go jak płaczę. Mam ochotę go przytulić, pocieszyć.
Powiedzieć, że wcale się nie przejmuję, ale w jego oczach widzę coś, czego nie
widziałam nigdy wcześniej – radość.
- Nikki – szepcze i uśmiecha się
tak jak dawniej, gdy mama przychodziła z pracy i czule całowała go na
przywitanie. Zawsze twierdził, że dzięki niej jest najszczęśliwszym człowiekiem
na ziemi.
Łapie mnie za rękę do której
podłączona jest kroplówka i delikatnie ją ściska. – Udało się! Rozumiesz?
Udało! – jego słowa powoli docierają do mojej świadomości. Przecież to nie może
być prawda. Może ja nadal śnie po podaniu narkozy? Odruchowo szczypię się w
przedramię. Auć! Boli. A więc to wszystko się dzieje się naprawdę.
- Jak to? Ja nie rozumiem.
Przecież uczulenie… - zaczynam, ale ojciec natychmiast mi przerywa.
- Lekarze też nie wiedzą jak to
się stało, ale naprawdę się udało! Serce dawcy było podobno niezwykle silne i
praktycznie wszystko poszło jak po maśle.
Słowa które wypowiada do mnie Paul
odbijają się jakby od niewidzialnego muru oddzielającego nas od siebie. Ojciec
jest niewyobrażalnie szczęśliwy, ale ja nie umiem cieszyć się razem z nim. To
oznacza, że wszystko się zmieni. Nie od razu będę mogła robić wszystko to, co
przed chorobą, jednak rozpoczynało to coś zupełnie nowego w moim życiu.
Potrzebuję czasu, by to wszystko na spokojnie ułożyć w głowie i przyzwyczaić
się do tej myśli.
Proszę tatę, aby wrócił do domu i
porządnie się wyspał, ponieważ po południu musiał iść do pracy. Uparcie protestuje,
chce być przy mnie cały czas, ale udaje mi się go przekonać. Zasypiam na jakiś
czas, a kiedy się budzę przy moim łóżku siedzą Jamie i Lisa. Gdy tylko zauważają,
że się zbudziłam, natychmiast przelewają swoją radość na morze uścisków i
całusów w moje blade policzki, wskazując na duży bukiet białych orchidei, które
dla mnie kupili. Uwielbiam je, choć w sumie kojarzą mi się jedynie ze szpitalem
i chwilami gdy odwiedzają mnie te wszystkie ciotki i kuzyni, by współczuć mi
nieudanej operacji.
- Jak się czujesz?
Układam w myślach odpowiednią do
sytuacji odpowiedź.
- Jak na osobę której po raz
kolejny rozcinali klatę to czuję się twardzielem – śmieje się, próbując chociaż
na chwilę o wszystkim nie myśleć tak całkiem poważnie.
- Rozmawialiśmy z twoim ojcem i
wszystko nam powiedział. Zadzwonił, jak tylko zaczęła się operacja. Nie
mogliśmy przyjechać od razu, ale wpadliśmy jak tylko moi rodzice wrócili z
pracy i pożyczyli nam samochód. Kurcze, Nikki, nawet nie wiesz jak się
cieszymy! Trzymaliśmy kciuki żeby wszystko się udało i chyba mamy jakąś
przychylność opatrzności.
- Ja nadal w to nie wierzę. Chyba
potrzebuje o wiele więcej czasu.
Lisa troskliwie odgarnia mi włosy
z czoła i wychodzi, ponieważ musi iść do pracy. Jej rolę przejmuje Jamie,
zaczyna się więc lawina pytań o moje samopoczucie, odczucia, plany na
przyszłość. Odpowiadam jej zdawkowo, bo mimo iż widzę jak bardzo to wszystko ją
cieszy, moje myśli są zajęte czymś zupełnie innym. Podczas tych kilku godzin po
wybudzeniu się po operacji uzmysławiam sobie, że przed nią widziałam Jacoba, co
nie mogło być możliwe. Skąd by przecież wiedział o moim pobycie tutaj? A może
to mi się naprawdę przyśniło? Nie. To nie może być prawda. Ale widziałam
przecież dokładnie.. Jego uśmiech… I te oczy…
Dr. Wolf!
On też miał takie same oczy jak
Jacob!
Coraz bardziej wpadam w panikę,
aż Jamie wbija we mnie swój wzrok, przerywając opowieść o jednym z jego
plenerów fotograficznych.
- Nikki. Co jest?
Jego głos natychmiast przywołuje
mnie do porządku. Przygląda mi się badawczo doszukując się jakby odpowiedzi w
moich oczach. Sama nie wiedząc czemu opowiadam mu wszystko: o liście,
spotkaniu, strachu i tych nierealnych rzeczach. Oczekuję z jego strony śmiechu
lub czegoś w tym rodzaju, ale na próżno. Wysłuchawszy mnie ujmuje moją dłoń,
jakby próbował mi przekazać, że doskonale mnie rozumie. Mocno mnie to dziwi.
Jamie zawsze odnosił się do wszystkiego z ogromnym racjonalizmem. Na wszystko
znajdował naukowe wytłumaczenia i starał się to udowadniać, co oczywiście nie
zawsze mu udawało. Każdy jednak taki „zabieg” zasiewał w ludziach ziarno
niepewności i podważał ich teorie o istnieniu cudów czy niesamowitych zbiegów
okoliczności. Teraz jednak sprawia wrażenie, że mi wierzy.
- Nic nie powiesz? Nie zganisz
mnie, że to niemożliwe, że wszystko mi się przyśniło, że tylko mi się wydawało,
że widzę płomienie w ich oczach?
Jamie powoli kręci głową w
geście zaprzeczenia. Jego ciemne, kasztanowe włosy poruszają się wraz z nią.
Kompletnie nic już nie rozumiem.
Ostatnio mam wrażenie, jakby ktoś wymazał mi pamięć i próbował uczyć mnie
wszystkiego od nowa. Tylko że rzeczywistość, która jest mi wpajana wydaje się
przecież tak nierealna.
T a k i e r z e c z y
s i ę n i e d z i e j ą.
Jamie całuje mnie przyjacielsko w
policzek, po czym wychodzi, rzucając na odchodne zwykłe „cześć”. Co jest nie
tak z facetami, że odchodzą niczego nie tłumacząc? Zaczyna mnie to coraz
bardziej irytować. Rozmyślania przerywa mi nadejście lekarza, który mnie
operował.
- Jak się czuje nasza dzielna
pacjentka? – pyta, przeglądając moją kartę.
- Fizycznie czy psychicznie?
Dr Wolf podnosi wzrok znad
okularów, przerywając kartkowanie kolejnych stron historii mojego leczenia.
Nasze spojrzenia się krzyżują, a ja odruchowo szukam tych iskier, błysku lub
czegokolwiek na wzór tego co ujrzałam w jego oczach przed zaśnięciem podczas
operacji. Niestety nic z tego nie zauważam, strofuję się więc w myślach i
przywołuję do porządku.
- A z którym jest gorzej?
- Nie do końca rozumiem jak to
się stało, że operacja jednak się udała. – mówię z rezygnacją w głosie. Nie
wierzę w to co widzę. Mój lekarz się uśmiecha, po czym siada obok mnie na
łóżku.
- Nie wszystko od razu musi być
takie proste.
Za chwilę nie wytrzymam i czymś w
niego rzucę. Czemu wszyscy mówią jakimiś dziwnymi zagadkami? Tak na wszelki
wypadek kontroluję co mam pod ręką, gdyby naprawdę mnie wkurzył. Na stoliku
leżą jednak tylko książki, które tata przyniósł mi ze swojej biblioteki i nieco
przywiędnięte już kwiaty. Mimo to ich zapach nadal unosi się w powietrzu. Jest
intensywny, ale całkiem przyjemny. Taki jak lubię.
- Mogę o coś zapytać?
- Oczywiście – odpowiada Wolf, po
czym wraca do papierkowej roboty.
- Wiem, że to pewnie niemożliwe,
naoglądałam się pewnie zbyt dużo filmów, ale czy na sali oprócz lekarzy był
ktoś jeszcze?
Nerwowo obserwuję jego reakcję.
On także wydaje się być zaskoczony moim pytaniem, choć sprytnie stara się to
ukryć.
- Nie wydaje mi się. – ucina
krótko, notując coś w mojej karcie.
Mam jednak dziwne wrażenie, że
nie do końca jest ze mną szczery. Ściska moją rękę w geście dodania otuchy i
kiedy już ma wychodzić, do głowy przychodzi mi jeszcze jedna kwestia o którą
chciałabym spytać.
- Nigdy się nie dowiem kto był
dawcą, prawda? – Doktor zatrzymuje się w pół kroku. Mogłabym przysiąc, że to go
ucieszyło. Sięga powolnym ruchem do kieszeni fartucha lekarskiego i wyjmuje z
niego niewielką, prostokątną szkatułkę. Podaje mi ją bez słowa. Przyglądam się
jej i obracam w rękach. Jest bardzo lekka, a na wierzchu wyrzeźbione są jakieś
niezrozumiałe dla mnie znaki. Próbuję ją otworzyć, jednak nie mogę tego zrobić.
Domyślam się, że potrzebny jest do niej klucz, ale dr Wolf najwidoczniej nie
zamierza mi w tej kwestii pomóc.
- Nie rozumiem? – mówię z
wyczekiwaniem.
- Klucz jest w twoich rękach –
odpowiada, po czym nie zważając na moje protesty i niedowierzania wychodzi
szybkim krokiem z mojej sali.
Oni wszyscy są zdrowo walnięci. Są
gorsi ode mnie w uciekaniu od problemów. Nie mam przecież żadnego klucza!
Potrząsam szkatułką, słyszę jak coś delikatnie obija się o brzegi. Mimo
wszystko jestem ciekawa co znajduje się w środku. Nie. Nie. Nie. To dla mnie
zdecydowanie za dużo. Ostatnie wydarzenia robią się coraz bardziej
niezrozumiałe. Mam ochotę się rozwyć. Operacja miała mi ułatwić życie, a nie
jeszcze bardziej je komplikować.
Po tygodniu zostaję wypuszczona
ze szpitala do domu. Tata wraz z dwojgiem moich przyjaciół urządzili mi małe
przyjęcie powitalne. Cóż. Przyjęcie na którym pojawili się tylko oni i
najbliższa rodzina nie do końca mnie cieszy, jednak doceniam ich starania i z
lekko sztucznym uśmiechem przyjmuję wszelkie życzenia i prezenty od gości. Aż
boję się myśleć, co znajduje się w tych wszystkich pudełkach. Paul przyrządził
drobny poczęstunek, więc znudzona szpitalnym jedzeniem pochłaniam ogromne
ilości tortu czekoladowego, który upiekła Lisa, popijając go niegazowaną wodą
prosto z lodówki. Trzymam ją w dłoniach podczas rozmowy z koleżanką taty z
pracy – Anabelle. Ubrana jest jak zwykle szykownie, w elegancki czarny kostium,
który zmysłowo opina jej krągłości. Zawsze zazdrościłam jej długich i smukłych
nóg, aksamitnej cery i nienagannej fryzury. Na pierwszy rzut oka większość osób
oceniało ją jako kobietę stateczną i pewną siebie i po części tak było. Po
bliższym poznaniu okazywało się jednak, że jest skromna, godna zaufania no i
najważniejsze – tata ją lubił. Ja zresztą też. Nie miałabym nic przeciwko,
gdyby Paul umówił się z nią kiedyś na randkę, chociaż bardzo tęskniłam za mamą
i strasznie mi jej brakowało. Kiedy do kuchni woła mnie Lisa, uśmiecham się
przepraszająco i idę do przyjaciółki.
- No, jak ci się podoba
przyjęcie? – pyta, przeglądając leżące na blacie kolorowe czasopismo.
- Jest w porządku. – odpowiadam przyglądając się jej przez ramię.
Odkręcam butelkę jednak szybko rezygnuję z picia, ponieważ woda zrobiła się
nieprzyjemnie ciepła, co jest nieco dziwne, bo przecież kilka minut temu
wyjęłam ją z lodówki.
- Myślę, że twojemu tacie
naprawdę podoba się ta koleżanka. – puszcza mi oczko, przewracając kolejną
kartkę a ja zamieram. Twarz, którą widzę na zdjęciach wydaje mi się tak znajoma,
że natychmiast wbiegam do pokoju, gdzie na moim stoliku stoi mały laptop.
Odpalam Internet i wstukuję nazwisko w wyszukiwarkę. Przeglądam kolejne zdjęcia
i kiedy znajduję to, czego się obawiałam, krzyczę.