.

środa, 28 stycznia 2015

Krzyk pośród szczęścia




Rozdział V

       Kiedy zaczynam się budzić, pierwsze co zauważam to tatę, siedzącego tak jak zawsze na szpitalnym krześle, wspartego na łokciach i wpatrującego się we mnie jak w obrazek. Niepewnie
przechylam głowę nieco w bok, układając ją w wygodniejszej pozycji, by móc obserwować Paula.
- Tato… - zaczynam, ale głos mam zachrypnięty, a powieki niemalże same mi się zamykają.   Zbieram się z wszystkich sił i ponawiam próbę wydobycia z siebie głosu. – Tato…
Paul od razu się zrywa i nie wiem który raz z kolei widzę go jak płaczę. Mam ochotę go przytulić, pocieszyć. Powiedzieć, że wcale się nie przejmuję, ale w jego oczach widzę coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej – radość.
- Nikki – szepcze i uśmiecha się tak jak dawniej, gdy mama przychodziła z pracy i czule całowała go na przywitanie. Zawsze twierdził, że dzięki niej jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Łapie mnie za rękę do której podłączona jest kroplówka i delikatnie ją ściska. – Udało się! Rozumiesz? Udało! – jego słowa powoli docierają do mojej świadomości. Przecież to nie może być prawda. Może ja nadal śnie po podaniu narkozy? Odruchowo szczypię się w przedramię. Auć! Boli. A więc to wszystko się dzieje się naprawdę.
- Jak to? Ja nie rozumiem. Przecież uczulenie… - zaczynam, ale ojciec natychmiast mi przerywa.
- Lekarze też nie wiedzą jak to się stało, ale naprawdę się udało! Serce dawcy było podobno niezwykle silne i praktycznie wszystko poszło jak po maśle.
       Słowa które wypowiada do mnie Paul odbijają się jakby od niewidzialnego muru oddzielającego nas od siebie. Ojciec jest niewyobrażalnie szczęśliwy, ale ja nie umiem cieszyć się razem z nim. To oznacza, że wszystko się zmieni. Nie od razu będę mogła robić wszystko to, co przed chorobą, jednak rozpoczynało to coś zupełnie nowego w moim życiu. Potrzebuję czasu, by to wszystko na spokojnie ułożyć w głowie i przyzwyczaić się do tej myśli.
Proszę tatę, aby wrócił do domu i porządnie się wyspał, ponieważ po południu musiał iść do pracy. Uparcie protestuje, chce być przy mnie cały czas, ale udaje mi się go przekonać. Zasypiam na jakiś czas, a kiedy się budzę przy moim łóżku siedzą Jamie i Lisa. Gdy tylko zauważają, że się zbudziłam, natychmiast przelewają swoją radość na morze uścisków i całusów w moje blade policzki, wskazując na duży bukiet białych orchidei, które dla mnie kupili. Uwielbiam je, choć w sumie kojarzą mi się jedynie ze szpitalem i chwilami gdy odwiedzają mnie te wszystkie ciotki i kuzyni, by współczuć mi nieudanej operacji.
- Jak się czujesz?
Układam w myślach odpowiednią do sytuacji odpowiedź.
- Jak na osobę której po raz kolejny rozcinali klatę to czuję się twardzielem – śmieje się, próbując chociaż na chwilę o wszystkim nie myśleć tak całkiem poważnie.
- Rozmawialiśmy z twoim ojcem i wszystko nam powiedział. Zadzwonił, jak tylko zaczęła się operacja. Nie mogliśmy przyjechać od razu, ale wpadliśmy jak tylko moi rodzice wrócili z pracy i pożyczyli nam samochód. Kurcze, Nikki, nawet nie wiesz jak się cieszymy! Trzymaliśmy kciuki żeby wszystko się udało i chyba mamy jakąś przychylność opatrzności.
- Ja nadal w to nie wierzę. Chyba potrzebuje o wiele więcej czasu.
             Lisa troskliwie odgarnia mi włosy z czoła i wychodzi, ponieważ musi iść do pracy. Jej rolę przejmuje Jamie, zaczyna się więc lawina pytań o moje samopoczucie, odczucia, plany na przyszłość. Odpowiadam jej zdawkowo, bo mimo iż widzę jak bardzo to wszystko ją cieszy, moje myśli są zajęte czymś zupełnie innym. Podczas tych kilku godzin po wybudzeniu się po operacji uzmysławiam sobie, że przed nią widziałam Jacoba, co nie mogło być możliwe. Skąd by przecież wiedział o moim pobycie tutaj? A może to mi się naprawdę przyśniło? Nie. To nie może być prawda. Ale widziałam przecież dokładnie.. Jego uśmiech… I te oczy…
Dr. Wolf!
On też miał takie same oczy jak Jacob!
Coraz bardziej wpadam w panikę, aż Jamie wbija we mnie swój wzrok, przerywając opowieść o jednym z jego plenerów fotograficznych.
- Nikki. Co jest?
              Jego głos natychmiast przywołuje mnie do porządku. Przygląda mi się badawczo doszukując się jakby odpowiedzi w moich oczach. Sama nie wiedząc czemu opowiadam mu wszystko: o liście, spotkaniu, strachu i tych nierealnych rzeczach. Oczekuję z jego strony śmiechu lub czegoś w tym rodzaju, ale na próżno. Wysłuchawszy mnie ujmuje moją dłoń, jakby próbował mi przekazać, że doskonale mnie rozumie. Mocno mnie to dziwi. Jamie zawsze odnosił się do wszystkiego z ogromnym racjonalizmem. Na wszystko znajdował naukowe wytłumaczenia i starał się to udowadniać, co oczywiście nie zawsze mu udawało. Każdy jednak taki „zabieg” zasiewał w ludziach ziarno niepewności i podważał ich teorie o istnieniu cudów czy niesamowitych zbiegów okoliczności. Teraz jednak sprawia wrażenie, że mi wierzy.
- Nic nie powiesz? Nie zganisz mnie, że to niemożliwe, że wszystko mi się przyśniło, że tylko mi się wydawało, że widzę płomienie w ich oczach?
               Jamie powoli kręci głową w geście zaprzeczenia. Jego ciemne, kasztanowe włosy poruszają się wraz z nią.
              Kompletnie nic już nie rozumiem. Ostatnio mam wrażenie, jakby ktoś wymazał mi pamięć i próbował uczyć mnie wszystkiego od nowa. Tylko że rzeczywistość, która jest mi wpajana wydaje się przecież tak nierealna.

 T a k i e   r z e c z y   s i ę   n i e   d z i e j ą.

             Jamie całuje mnie przyjacielsko w policzek, po czym wychodzi, rzucając na odchodne zwykłe „cześć”. Co jest nie tak z facetami, że odchodzą niczego nie tłumacząc? Zaczyna mnie to coraz bardziej irytować. Rozmyślania przerywa mi nadejście lekarza, który mnie operował.
- Jak się czuje nasza dzielna pacjentka? – pyta, przeglądając moją kartę.
- Fizycznie czy psychicznie?
Dr Wolf podnosi wzrok znad okularów, przerywając kartkowanie kolejnych stron historii mojego leczenia. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ja odruchowo szukam tych iskier, błysku lub czegokolwiek na wzór tego co ujrzałam w jego oczach przed zaśnięciem podczas operacji. Niestety nic z tego nie zauważam, strofuję się więc w myślach i przywołuję do porządku.
- A z którym jest gorzej?
- Nie do końca rozumiem jak to się stało, że operacja jednak się udała. – mówię z rezygnacją w głosie. Nie wierzę w to co widzę. Mój lekarz się uśmiecha, po czym siada obok mnie na łóżku.
- Nie wszystko od razu musi być takie proste.
             Za chwilę nie wytrzymam i czymś w niego rzucę. Czemu wszyscy mówią jakimiś dziwnymi zagadkami? Tak na wszelki wypadek kontroluję co mam pod ręką, gdyby naprawdę mnie wkurzył. Na stoliku leżą jednak tylko książki, które tata przyniósł mi ze swojej biblioteki i nieco przywiędnięte już kwiaty. Mimo to ich zapach nadal unosi się w powietrzu. Jest intensywny, ale całkiem przyjemny. Taki jak lubię.
- Mogę o coś zapytać?
- Oczywiście – odpowiada Wolf, po czym wraca do papierkowej roboty.
- Wiem, że to pewnie niemożliwe, naoglądałam się pewnie zbyt dużo filmów, ale czy na sali oprócz lekarzy był ktoś jeszcze?
Nerwowo obserwuję jego reakcję. On także wydaje się być zaskoczony moim pytaniem, choć sprytnie stara się to ukryć.
- Nie wydaje mi się. – ucina krótko, notując coś w mojej karcie.
Mam jednak dziwne wrażenie, że nie do końca jest ze mną szczery. Ściska moją rękę w geście dodania otuchy i kiedy już ma wychodzić, do głowy przychodzi mi jeszcze jedna kwestia o którą chciałabym spytać.
- Nigdy się nie dowiem kto był dawcą, prawda? – Doktor zatrzymuje się w pół kroku. Mogłabym przysiąc, że to go ucieszyło. Sięga powolnym ruchem do kieszeni fartucha lekarskiego i wyjmuje z niego niewielką, prostokątną szkatułkę. Podaje mi ją bez słowa. Przyglądam się jej i obracam w rękach. Jest bardzo lekka, a na wierzchu wyrzeźbione są jakieś niezrozumiałe dla mnie znaki. Próbuję ją otworzyć, jednak nie mogę tego zrobić. Domyślam się, że potrzebny jest do niej klucz, ale dr Wolf najwidoczniej nie zamierza mi w tej kwestii pomóc.
- Nie rozumiem? – mówię z wyczekiwaniem.
- Klucz jest w twoich rękach – odpowiada, po czym nie zważając na moje protesty i niedowierzania wychodzi szybkim krokiem z mojej sali.
               Oni wszyscy są zdrowo walnięci. Są gorsi ode mnie w uciekaniu od problemów. Nie mam przecież żadnego klucza! Potrząsam szkatułką, słyszę jak coś delikatnie obija się o brzegi. Mimo wszystko jestem ciekawa co znajduje się w środku. Nie. Nie. Nie. To dla mnie zdecydowanie za dużo. Ostatnie wydarzenia robią się coraz bardziej niezrozumiałe. Mam ochotę się rozwyć. Operacja miała mi ułatwić życie, a nie jeszcze bardziej je komplikować.

                Po tygodniu zostaję wypuszczona ze szpitala do domu. Tata wraz z dwojgiem moich przyjaciół urządzili mi małe przyjęcie powitalne. Cóż. Przyjęcie na którym pojawili się tylko oni i najbliższa rodzina nie do końca mnie cieszy, jednak doceniam ich starania i z lekko sztucznym uśmiechem przyjmuję wszelkie życzenia i prezenty od gości. Aż boję się myśleć, co znajduje się w tych wszystkich pudełkach. Paul przyrządził drobny poczęstunek, więc znudzona szpitalnym jedzeniem pochłaniam ogromne ilości tortu czekoladowego, który upiekła Lisa, popijając go niegazowaną wodą prosto z lodówki. Trzymam ją w dłoniach podczas rozmowy z koleżanką taty z pracy – Anabelle. Ubrana jest jak zwykle szykownie, w elegancki czarny kostium, który zmysłowo opina jej krągłości. Zawsze zazdrościłam jej długich i smukłych nóg, aksamitnej cery i nienagannej fryzury. Na pierwszy rzut oka większość osób oceniało ją jako kobietę stateczną i pewną siebie i po części tak było. Po bliższym poznaniu okazywało się jednak, że jest skromna, godna zaufania no i najważniejsze – tata ją lubił. Ja zresztą też. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby Paul umówił się z nią kiedyś na randkę, chociaż bardzo tęskniłam za mamą i strasznie mi jej brakowało. Kiedy do kuchni woła mnie Lisa, uśmiecham się przepraszająco i idę do przyjaciółki.
- No, jak ci się podoba przyjęcie? – pyta, przeglądając leżące na blacie kolorowe czasopismo.
- Jest w porządku.  – odpowiadam przyglądając się jej przez ramię. Odkręcam butelkę jednak szybko rezygnuję z picia, ponieważ woda zrobiła się nieprzyjemnie ciepła, co jest nieco dziwne, bo przecież kilka minut temu wyjęłam ją z lodówki.
- Myślę, że twojemu tacie naprawdę podoba się ta koleżanka. – puszcza mi oczko, przewracając kolejną kartkę a ja zamieram. Twarz, którą widzę na zdjęciach wydaje mi się tak znajoma, że natychmiast wbiegam do pokoju, gdzie na moim stoliku stoi mały laptop. Odpalam Internet i wstukuję nazwisko w wyszukiwarkę. Przeglądam kolejne zdjęcia i kiedy znajduję to, czego się obawiałam, krzyczę.

12 komentarzy:

  1. Woow świetny rozdział ^^ doszukałam się braku kilku słów w poszczególnych zdanaich ale nie przeszkadza to za bardzo.
    Choć cieszę się, że Nikki udało się przeszczepić serce, to odczuwam niepokój. W tym maczały jakieś siły... Paranoiczka ze mnie, wiem :P
    Zastanawiająca jest reakcja Jamie'go, jakby wiedział coś o tym od początku..hmm, czy tak jest? Lekarz jest bardzo podejrzany, kim on właściwie jest? I co kryje szkatułka?
    Coś przeczuwam, że nasza bohaterka zyskała wraz z nowym sercem, moc, a konkretniej władzę nad ogniem.
    I na koniec: czyja twarz ujrzała Nikki w magazynie a potem w laptopie?
    Życzę weny i dodaj jak najszybciej nową część, bo umieram z niewiedzy ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, no nie! W takim momencie? Ja chcę wiedzieć co jest dalej.
    Rozdział świetny - w ogóle świetnie piszesz, ale proszę Cię, pospiesz się z nowym rozdziałem, bo ten tu ludzik już nie może się doczekać kiedy go przeczyta. :D
    Pozdrowionka
    L.d.A

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie! Nie opublikowało się! Muszę napisać jeszcze raz! :((((
    No dobra. Zacznę od tego, że baaardzo się cieszę, że przeszczep się udał! Jupi ja jej! Ciekawi mnie, kto był dawcą? Chyba nie Jacob! Polubiłam go i chcę, żeby się jeszcze pojawił! :D Bohaterka przed operacją go wodziła, więc jestem pewna, że nie dostała jego serca. No chyba, że miała jakieś zwidy xD
    Bardzo ciekawi mnie to, że doktor Wolf ma takie same oczy, co Jacob. Przypadek? Nie sądzę xD Może to coś znaczy? Obaj są tacy tajemniczy, ale doktorek bardziej. Nie wiem, kim oni mogą być >.<
    Jeszcze ta szkatułka nie daje mi spokoju. Doktor powiedział, że bohaterka ma do niej klucz, a tak wcale nie jest! On jest dziwny! -.- Właśnie! Skoro szkatułka była dla Nicole, to dlaczego wręczył ją doktorek, a nie ojciec? Coś mi tu nie gra. Może ta szkatułka nie jest taka jak inne? Może jest jakaś... Wyjątkowa?
    No kochana! Czekam na nn i potopu weny życzę! Buziaczki ;***
    madziula0909

    OdpowiedzUsuń
  4. "Zadzwonił od razu jak tylko zaczęła się operacja. Nie mogliśmy przyjechać od razu..." - powtórzenie "od razu".
    Rozdział uważam za genialny. Podoba mi się najbardziej ze wszystkich, które dotychczas opublikowałaś. Świetnie dobrany tytuł... Swoją drogą ten krzyk mnie zaintrygował. Coś mi się wydaje, że ciąg dalszy będzie naprawdę interesujący. Zresztą zakończyłaś w takim momencie, że aż ma się ochotę rzucić laptopem z żalem, że nie ma więcej... Mam nadzieję, że ciąg dalszy pojawi się niebawem, bo jestem naprawdę zaintrygowana.
    Z każdym kolejnym rozdziałem, ta historia coraz bardziej do mnie przemawia, Poza tym odnoszę wrażenie, że piszesz wciąż lepiej i lepiej. Masz za to ode mnie ogromnego plusa, jak również za te wszystkie zagadki. Zmuszają do myślenia i próby przewidzenia, co się tym razem wydarzy.
    Cieszę się, że tym razem operacja przebiegła bez komplikacji, jednak zastanawiają mnie te wszystkie tajemnicze, które po niej się namnożyły. Coś mi się wydaje, że teraz będzie tylko ciekawiej. Czekam na ciąg dalszy! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zawsze genialne! Jest jednym z najlepszych rozdziałów jakie czytałam.
    Cieszę się, że operacja się udała :).
    Czekam nn, weny!
    memento-mori-louella-angel.blogspot.com
    *Lou*

    OdpowiedzUsuń
  6. Strasznie mi się podoba. :D To opowiadanie jest naprawdę świetna. :3
    Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy ten lekarz zna Jacoba? I czym jest ten "klucz", który znajduje się w jej rękach??
    Bardzo fajnie, że operacja się udała, ale pozostało tyle pytań, tyle tajemnic do odkrycia...
    Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że Jacob pojawi się jeszcze. :)

    http://zasnute.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, ze wczoraj nie skomentowałam tego rozdziału. Już nadrabiam stratę. A wiec, dużo by można było napisać. Ale najważniejsze JA CHCĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ i PISZ DŁUŻSZE OPOWIADANIA! :)

    No to chyba na tyle xdd A tak na poważnie, to bardzo ciekawy rozdziały xd Na szczęście operacja udała się i będą kolejne rozdziały :)

    http://vampireandmillionaire.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Co znalazła? Co znalazła? Mamuniu i kto na wszystkie czekoladki świata był dawcą? I ostatnie pytanie: co jest w szkatułce? To chyba wszystko... Strasznie ciesze się, że operacja się udała. Pozdrawiam i lecę dalej
    LS

    OdpowiedzUsuń
  10. No i żałuje,cholera jasna żałuje i jestem jednocześnie wkurzona!!! Co to ma być? Ja się już rozczytałam, prolog, pierwszy,drugi, trzeci,czwarty i piaty rozdział pochłonęłam w całości i tu jeszcze takie zakończenie? No naprawdę?Ja chcę już przeczytać ciąg dalszy!
    Czyżby ktoś tu odkrył kawałek układanki?
    Błagam Cie! Opublikuj następna cześć, teraz , zaraz, natychmiast!
    Coś tak czuje, że za chwile popłacze się z frustracji.

    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejne dzieła :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej!
    Super rozdział! Jestem ciekawa, co znajduje się w tej szkatułce. A ten komentarz bohaterki mnie trochę rozbawił: "Oni wszyscy są zdrowo walnięci" :D Cóż, trochę dziwne z tym lekarzem i z tym Jacobem, ale bardzo ciekawie :) I znowu zakończyłaś w takim momencie... Ale zaraz się biorę za kolejny :P
    Pozdrawiam,
    Juliet

    OdpowiedzUsuń
  12. Jacob... Wolf... Normalnie zmierzch o.O .. Nie no żartuję, ogólnie, to podoba mi się! Szkatułeczko co w sobie kryjesz ._. Wodo czemuś jest ciepła o.O Nikki co żeś zobaczyła ^_ Ogólnie lubię Jacoba... podbija mi :D

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz, niezależnie czy pozytywny czy negatywny, daje motywację! :)